czwartek, 19 lutego 2015

CZEKOLADOWY PUDDING CHIA

Wzorowe śniadanie i przepyszny deser dla wszystkich ceniących sobie zdrowe (i smaczne!) odżywianie. Wyraźnie czekoladowy smak jest przełamany ricottą i słodkim granatem. Niebo w gębie i na talerzu.









Składniki na 1 porcję:
  • 3 łyżeczki nasion chia (szałwii hiszpańskiej),
  • 4 łyżki mleka sojowego, 
  • 1 łyżka dobrej jakości kakao,
  • 1 łyżka syropu z agawy, 
  • 1 łyżka sera ricotta,
  • pestki z 1/4 granatu, 
  • 1 garść orzeszków piniowych.

Przygotowanie:

2 z 3 łyżek nasion chia namoczyć w kilku łyżkach wody i pozostawić na parę godzin lub na całą noc. W dniu serwowania puddingu, dodać mleko, kakao i syrop z agawy i wymieszać. Dodać kolejną łyżkę chia i pozostawić na minimum 30 minut. W międzyczasie wyłuskać pestki granatu i odłożyć do podania. W momencie serwowania pudding posypać orzeszkami piniowymi, pestkami granatu i udekorować łyżką sera ricotta.

Wykonanie puddingu można też nieco uprościć, rozpuszczając nasiona chia od razu w mleku, wymieszanym z kakao. Pomijamy wtedy wodę i możemy ewentualnie zwiększyć ilość mleka, jeśli chcemy uzyskać nieco rzadszą konsystencję. 


Po krótkim, ale niezwykle intensywnym pobycie z Madrycie i Lizbonie przyszedł czas na powrót do Krakowa. Przywiozłam ze sobą wiele pięknych wspomnień, przeżyć, pamiątkowych zdjęć i nieproszonego gościa, który przyjechał razem ze mną, mimo overbookingu i braku miejsca w walizce - problemy żołądkowe. Niestety, w trakcie urlopu zdarzały mi się chwile zapomnienia i odstępstwa od mojej codziennej diety, co od razu odbiło się na moim samopoczuciu. Jest w tym jednak jakaś perwersyjna radość - wiem przynajmniej, że to, co spożywamy, faktycznie ma wpływ nie tylko na nasze ciało od zewnątrz, ale także od wewnątrz oraz na nasze samopoczucie. Musiałam dać żołądkowi nieco odpocząć i po, bagatela, dwóch dniach wszystko wróciło do normy. Ze zdwojoną czujnością przygotowałam dzisiaj lekkie śniadanie, bogate w składniki, które miały mi pomóc powrócić do dobrej formy, odżywić i wzmocnić mój organizm. 

Nasiona chia czyli podstawa mojego puddingu to roślina pochodzenia Amerykańskiego. Mówi się, że już Aztekowie znali i korzystali z jej magicznej mocy. Dzięki łyżeczce szałwii hiszpańskiej mogli maszerować dobę bez odpoczynku (i wyrywać bijące serca z żywego ludzkiego ciała). Tak czy inaczej, wierząc lub nie w Indiańskie legendy warto chia docenić. To przede wszystkim bogate źródło kwasów tłuszczowych Omega 3 i Omega 6, witamin i minerałów. Nasiona są także źródłem białka i błonnika. Nadaje się do przygotowywania wielu ciekawych potraw: puddingów, koktajli, ciast, naleśników, babeczek, jako chrupiąca posypka lub ekwiwalent jajka. Tak, chia to doskonały sposób na żelowanie potraw dla wszystkich, którzy nie mogą lub nie chcą spożywać jaj. W moim przypadku jest to o tyle istotne zastosowanie, że mogę przygotowywać ulubione potrawy mojej mamy, która poza nietolerancją na jaja ma silne uczulenie na siemię lniane (inny popularny zamiennik jajek) bez utraty walorów smakowych potrawy. Nie traci dzięki temu ani na smaku, ani na zdrowiu.

Nasiona chia bez problemu dostaniecie w sklepach internetowych, stacjonarnych ekologicznych, ze zdrową żywnością i coraz częściej - w dużych marketach.


Tymczasem, czas na szybki powrót do formy, bo moje wakacje jeszcze się nie skończyły. W piątek wybieram się na Kubę i tu - znowu - staję przed wyzwaniem. Jak się okazało w samolocie podczas dziesięciogodzinnego lotu nie serwują żadnego kateringu ani napojów. Co do tego pierwszego, to nawet lepiej, bo wiadomo, jaka jest jakość jedzenia serwowanego w liniach lotniczych ale za wodę też trzeba sobie zapłacić? Z tego, co mi wiadomo człowiek bez wody umiera, więc czarter PLL LOT naraża mnie na pośrednie zagrożenie zdrowia i życia?! (podobno ciężko się jest także doprosić o możliwość zakupu butelki wody). Dlatego właśnie jutro rozpoczynam moją akcję zdrowa podróż i zabieram się za przygotowywanie zbilansowanego prowiantu na czas drogi (która zajmie nam naturalnie znacznie dłużej niż sam lot netto). Nie wiem, czy będą modne papierowe opakowania i chusteczki z recyklingu, bo jak nie to przecież niezdrowo, a jak niezdrowo to niemodnie... Będą za to kanapki z ciemnego pieczywa, zdrowe batony, pożywne sałatki i orzechy. Wszystko, czego nasz organizm potrzebuje, żeby godnie przetrwać dobę czy nawet dwie bez konieczności kupowania wody w proszku, którą rozpuścimy... śliną.



wtorek, 10 lutego 2015

GRILLOWANY KURCZAK NA ŻÓŁTYM CURRY Z BATATA I SZPINAKU


Delikatny, pyszny obiad gotowy w 30 minut. Przywodzi na myśl smaki prawdziwej Tajlandii, te wyraziste, pikantne, przełamane słodyczą, o nieziemskim zapachu kokosa. Jedźmy do Azji - bez wychodzenia z kuchni!









Składniki na 2 porcje:
  • 2 średnie piersi kurczaka, 
  • 1 duży batat, 
  • 2 łyżki tłuszczu kokosowego nierafinowanego, 
  • 165 ml mleczka kokosowego ekologicznego, 
  • 1 łyżeczka żółtej pasty curry, 
  • 1 łodyga trawy cytrynowego, 
  • 1 duża garść świeżego szpinaku baby, 
  • odrobina świeżego imbiru, 
  • 2 łyżki sezamu,
  • 1 ząbek czosnku, 
  • 1 łyżeczka curry, 
  • sól morska.

Przygotowanie:

Batata obrać ze skóry, pokroić w kostkę. Na patelni rozgrzać 1 łyżkę tłuszczu kokosowego. Smażyć na nim kawałki słodkich ziemniaków, aż będą przypieczone od zewnątrz i miękkie w środku. Zalać mlekiem kokosowym, dodać pastę curry i sól. Kilka kawałków imbiru zetrzeć na tarce, grubszą część trawy cytrynowej roztłuc i dodać do curry razem z imbirem. Szpinak dokładnie umyć, osuszyć, przełożyć na patelnię. Wszystko dokładnie wymieszać i dusić około 5 - 7 minut pod przykryciem.
Kurczaka umyć, dokładnie oczyścić i wytrzeć. Posolić, posypać curry i rozgniecionym ząbkiem czosnku. Smażyć na tłuszczu kokosowym na patelni grillowej. Podawać na ciepło, posypane sezamem.


Kuchnia tajska to jedna z najaromatyczniejszych i najczęściej docenianych kuchni na świecie. Forma jej przygotowywania i serwowania w Europie naturalnie niezwykle różni się od tego, jak wygląda ona w Tajlandii. Pierwszy szok przeżyłam, kiedy zamówiłam niczym nie wyróżniające się danie typu curry w hotelowej (!) restauracji. Kurczak był nieoczyszczony, a sos składał się z dwóch warstw: tłuszczu i części zasadniczej. Potem było już tylko lepiej. Zrozumiałam, że fenomen tej kuchni tkwi gdzie indziej - to aromaty i smaki, a nie ukłon dla wysublimowanych technik kulinarnych sprawiają, że jest ona tak wyjątkowa. Bez obaw można żywić się na ulicy, popularnym tajskim street foodem i to nie tylko na słono. W Tajlandii znajdziemy mnóstwo stoisk i kramów, na których kupimy ich fenomenalne, regionalne słodycze. Ciągnące się cukierki z tłuszczu kokosowego, sezamowe słodkości, egzotyczne owoce pod każdą postacią, orzechy i mleczko kokosowe. Tak pachnie, tak wygląda, i wreszcie - tak właśnie smakuje prawdziwa Tajlandia.

Sprzedawczyni jedzenia na plaży na Koh Samui. Zjedliśmy aromatycznego kurczaka po tajsku ze świeżymi warzywami. Wszystko było przygotowane z produktów, które Pani miała ze sobą. 


Trawa cytrynowa to niezwykle aromatyczna przyprawa, która może być stosowana do niezliczonej liczby potraw. Można dostać ją w postaci świeżych łodyg, pasty, olejku lub suszoną. Najczęściej pojawia się w kuchni tajskiej, sri lańskiej, indonezyjskiej czy malezyjskiej. Przydaje się do przygotowywania wszelkiego rodzaju zup, sosów czy curry. Nadaje im wyrazisty, mocno cytrynowy zapach i smak. 

Jeśli zamierzamy używać świeżej trawy cytrynowej, będziemy skupiać się na jej grubszej części, bulwiastej. To właśnie tam ukrywa się cały jej aromat. Można pociąć ją na małe kawałki lub roztłuc i dodać do potrawy. Każdej łodygi można użyć tylko raz. Rzadko serwuje się ją w całości w daniu. 

Tajlandia to przede wszystkim piękna pogoda, zapierające dech widoki, niesamowita historia i ciągle uśmiechnięci ludzie. 



środa, 4 lutego 2015

AMERYKAŃSKIE PANCAKES Z BEKONEM I SYROPEM KLONOWYM

Mamy środek zimy, na zewnątrz wahania temperatury, silny wiatr i mało słońca. Musimy jakoś rozgrzać nasz organizm od środka. A skoro tak, to jak zrobić to lepiej, niż sycącym, treściwym śniadaniem? Fakt, Amerykanie o zdrowym odżywianiu mają raczej nikłe pojęcie (a przynajmniej ta większa część), ale nie namawiam Was ostatecznie na McDonald'sa na śniadanie... Grube naleśniki z dobrze wysmażonym bekonem i oryginalnym syropem klonowym nie muszą być takie niezdrowe! 





Składniki na 10 pancakes:
  • 1 i 1/4 szklanki mąki orkiszowej, 
  • 1/3 szklanki mąki kukurydzianej,
  • 1 łyżka ksylitolu, 
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 
  • 1 łyżeczka soli, 
  • 2 wiejskie jaja, 
  • 4 łyżki oleju kokosowego, 
  • 3/4 szklanki mleka sojowego, 
  • 1/2 szklanki maślanki.
do podania: usmażony wędzony bekon, syrop klonowy, ulubione marmolady.

Przygotowanie:

Mąki przesiać do miski, dodać proszek do pieczenia, ksylitol i sól, dokładnie wymieszać. W osobnym naczyniu zmieszać żółtka jaj, olej kokosowy (rozpuszczony), mleko sojowe i maślankę. Białka jaj ubić na puszystą pianę. Składniki mokre dodać do suchych i wymieszać. Na koniec, ubite białka połączyć z całą masą. Smażyć na suchej patelni z nieprzywieralną powłoką, na złoty kolor. W trakcie robienia naleśników usmażyć bekon na patelni, osączyć z tłuszczu. Podawać razem, na ciepło, polane syropem klonowym.


Z całą pewnością, to, co czyni to danie tak wyjątkowym jest syrop klonowy. Jest to symbol Kanady, jeden z popularnych towarów eksportowych. Pyszny i słodki jest podstawą wielu deserów i dań. Mało kto jednak wie, że w Stanach Zjednoczonych także produkuje się maple syrup i to na całkiem sporą skalę (głównie w okolicach Kolorado i Nebraski). 

Syrop klonowy jest jedną z najzdrowszych form słodzenia. Jego historia sięga czasów prekolumbijskich plemion indiańskich w Ameryce Północnej. To oni wymyślili sposób pozyskiwania słodkiego syropu przez nacinanie kory drzewa i odparowywanie uzyskanego soku. Współczesna produkcja syropu nie różni się zasadniczo od starej metody. Do jego produkcji nie są używane żadne sztuczne substancje konserwujące ani chemiczne ulepszacze. Syrop klonowy składa się głównie z wody i cukru. Jest znacznie mniej kaloryczny od miodu, a ponad to jest źródłem witamin z grupy B i kwasu foliowego. 

Syropy mogą różnić się od siebie kolorem i intensywnością smaku - według oficjalnego katalogowania, występują jego 3 rodzaje: typ A, B i C, gdzie A to ten "najłagodniejszy" a C najintensywniejszy. Warto zwrócić uwagę na fakt, że nie różnią się one od siebie jakością. Wszystkie są pozyskiwane i produkowane w ten sam sposób.


Jeśli chcemy, aby śniadanie było prawdziwie amerykańskie, dobrze, żebyśmy nie pomijali dodatku smażonego boczku (wiem, naprawdę wiem, co myślicie...). Jednak nie jest on taki tłusty, kaloryczny i niezdrowy, jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim, zadajmy sobie pytanie, jak często zjadamy taki boczek, bo jeśli ostatni raz, kiedy gościł u Was na talerzach to końcówka lat 90tych, to spokojnie możecie usmażyć sobie nawet całą paczkę (poza tym tłuszcz wieprzowy to kolagen ;)).
Drugą istotną kwestią jest jakość mięsa. Jeśli kupujesz boczek wędzony jedynie z nazwy, to może rzeczywiście czas sobie odpuścić. Warto postarać się o ten dobrej jakości, wędzony metodami naturalnymi. Powinniście dostać go w dobrym sklepie mięsnym albo na wsi, u lokalnego sprzedawcy. 
Jeśli natomiast jesteście wege z przekonania ideologicznego albo po prostu nie jadacie białek pochodzenia zwierzęcego, to nie będę Was przekonywać - byłaby to dyskusja jałowa i o tyle absurdalna, że szanuję Wasz wybór w stu procentach.


Ucinam od razu wszystkie ewentualne spekulacje - w poście nie ma lokowania produktu ani kryptoreklamy. Wybrane produkty są absolutnie przypadkowe. Nie jestem przywiązana do żadnej konkretnej marki syropu klonowego, natomiast marmolady przywiozłam z wycieczki z Francji (co było - krótko mówiąc - głupie, bo można je bez problemu kupić w każdym markecie w Polsce). 

Życząc Wam smacznego, sama zabieram się za rozwikłanie zagadki telegramu Zimmermanna.
Tymczasem!


poniedziałek, 2 lutego 2015

JAJKO W KOSZULCE NA ŁOSOSIU WĘDZONYM I ZIEMNIAKACH

 
W jajkach w koszulce zakochałam się, kiedy po raz pierwszy spróbowałam ich w angielskim barze, na chrupiącym muffinie z gravlax'em i sosem holenderskim. Zawsze chciałam odtworzyć to danie, ale rano, jak to bywa, dziwnym trafem, jest za mało czasu. Moja głodna intuicja postanowiła zrobić ze wspomnień użytek i przygotować coś na kształt miksu tego ekskluzywnego śniadania i naszych swojskich jaj z ziemniakiem i kefirem. 

Składniki na 1 porcję:
  • 2 średnie ziemniaki, 
  • 50 g łososia wędzonego, 
  • 1 jajo wiejskie, 
  • odrobina octu, 
  • 1 łyżka maślanki,
  • gałązki świeżego rozmarynu, 
  • świeży szczypiorek, 
  • ostra papryczka (jeśli lubimy),
  • sól morska, 
  • świeżo zmielony pieprz.
 do podania: zimna maślanka do picia

Przygotowanie:
Ziemniaki obrać i ugotować do miękkości w osolonej wodzie. Pokroić i ułożyć na talerzu. Pokroić kilka plastrów wędzonego łososia i ułożyć na części ziemniaków. Przygotować jajko poche: zagotować wodę z octem i ostudzić do 80 stopni. Zawirować wodą i wrzucić do niej delikatnie jajko. Gotować chwilę w gorącej wodzie, wyjąć na łyżce cedzakowej i ułożyć na daniu. Posypać solą i pieprzem. Udekorować świeżym rozmarynem, szczypiorkiem i odrobiną chilli. Polać niedbale łyżką maślanki. Podawać na ciepło, jako obiad lub na zimno w charakterze przystawki.



Pomysł użycia maślanki jako sosu do jajek w koszulkach jest całkiem odważny i przełamuje wytworny klimat potrawy, dodając jej wiejskiej nuty. Dzięki temu, oszczędzamy też znaczną ilość tłuszczu (sos holenderski to praktycznie same żółtka i masło!). Całe danie jest tak skomponowane, że można swobodnie zamieniać wszystkie składniki: jeśli nie macie akurat ochoty na jajka w koszulkach możecie je usmażyć lub ugotować na półmiękko. Ziemniaki można zamienić na chleb, a łososia na wędzoną makrelę czy halibuta. Nie bójcie się eksperymentów, a jeśli coś dobrego wymyślicie, to koniecznie podzielcie się ze mną swoimi doświadczeniami.


Zioła w domu, to fantastyczny sposób na urozmaicenie swoich potraw. My zawsze dbamy o to, aby znalazło się u nas przynajmniej kilka podstawowych sadzonek (absolutny must have to mięta i bazylia, do tego cięty koperek, szczypiorek i pietruszka). Dobrze rozważyć zakup nowych sadzonek lub kupno gotowych, przy czym te drugie będą droższe i mogą krócej się trzymać - szczególnie, jeśli nie przesadzimy ich do większych doniczek. Musimy też pamiętać, że zioła kochają słońce. Jeśli uprawiamy je w domu, najlepiej będą czuły się na parapecie czy na balkonie. Nie zapominajmy też o ich podlewaniu. Powołując się na własne obserwacje, do każdej rośliny musicie dobrać optymalny czas nawadniania. U nas, najszybciej schnie bazylia. Zdarza się, że po jednym dniu bez podlewania wygląda na konającą i szantażem wymusza na mnie wodę. Nie czekajmy więc na tak drastyczne znaki, bo jeśli faktycznie zasuszymy zioła, te już się nie podniosą.
 
Więcej na ten temat możecie poczytać w moim artykule tutaj.