piątek, 27 marca 2015

TRUSKAWKOWA GRYCZANKA NA MLEKU RYŻOWYM

Jak pokazuje prosta zależność - pogoda nie tylko kształtuje nasz nastrój, ale także zmienia nieco preferencje żywieniowe. Na wiosnę mamy ochotę na energetyczne, kolorowe, pełne witamin śniadania częściej, niż zimą czy jesienią. Dzisiaj mam dla Was jedną z takich super propozycji na szybkie i bardzo zdrowe śniadanie w stylu spring fit. A właściwie, to nawet summer - to danie  prześciga swoją epokę, w końcu truskawki póki co mamy z Hiszpanii!






Składniki na 2 porcje:
  • 100 g kaszy gryczanej, 
  • 1 szklanka mleka ryżowego, 
  • 2 łyżki syropu klonowego, 
  • 5 dojrzałych truskawek, 
  • 1 łyżka chrupków quinoa, 
  • 1 garść orzechów nerkowca.

Przygotowanie:

Kaszę przełożyć na sitko i dokładnie wymyć. Zalać szklanką mleka ryżowego i zostawić na całą noc pod przykryciem do nasiąknięcia. W dzień podania, do kaszy dodać syrop klonowy. 4 truskawki zmiksować z odrobiną wody na gęsty mus. Wyłożyć nim dno naczynia, w którym będziemy serwować śniadanie. Następnie nałożyć warstwę kaszy. Udekorować pokrojoną truskawką, posiekanymi orzechami nerkowca i podprażonymi chrupkami quinoa. Podawać od razu.


Jak widzicie, danie poraża swoją prostotą, jednoczenie hipnotyzując swoją energią. Do jego przygotowanie potrzebujecie sześć produktów, które możecie dowolnie modyfikować i w razie potrzeby podmieniać na inne składniki. Uwierzcie, że po takim śniadaniu długo nie miałam apetytu na nic innego. Było nie tylko, sezonowe, smaczne i energetyczne, ale także bardzo zdrowe i świetnie zbilansowane (no ok, mogłoby być więcej białka). Co najważniejsze, smakowało nie tylko mnie. Moi bliscy są znani ze swojej nietolerancji na słabe jedzenie, więc wizja czegoś zdrowego czy modnego (ola boga!) nie jest dla nich priorytetem. Oni doceniają faktyczny smak potrawy, a nie jej walory odżywcze, które mi, jako świadomemu kucharzowi, od czasu do czasu przysłaniają rzeczywistość. Dobrze mieć przychylną lożę, która oceni moje potrawy i zasmakuje w swoich ulubionych. Dzięki temu nie popadam w samozachwyt, a moja rodzina je zdrowo. I win, you win.



Gryczanka przez noc

Jeżeli nigdy nie robiliście gryczanki to nie miejcie obaw! W prawdzie jest to surowa kasza gryczana, ale nie tak do końca surowa... W końcu wyznawcy raw vegan muszą coś jeść i znają się na rzeczy. Będziecie zachwyceni teksturą, jaką przybiera kasza. Jest miękka, ale nie papkowata. Do tego, po zaabsorbowaniu mleka, pozostanie go na tyle, że kasza nie będzie sucha, ale nie będzie też bezwładnie pływała w mlecznej brei. Po dosłodzeniu całość jest nie tylko zjadliwa, ale też bardzo, bardzo smaczna.

Truskawki też mają moc

Naturalnie, truskawki możecie zamienić na inne ulubione owoce. Świetnie sprawdzą się jagody, maliny, brzoskwinie czy banany. Ja jednak wybrałam je nie tylko dlatego, że udało mi się dostać świeże, piękne i w dobrej cenie. Truskawki mają w sobie coś więcej. Są prawdziwym super foodem wśród swoich kolegów i koleżanek owoców. Mają niski indeks glikemiczny, więc są doskonałe dla cukrzyków, osób na zdrowej diecie czy sportowców. Poza tym, chronią przed cukrzycą i chorobami serca! Dodatkowo, regulują i przyspieszają przemianę materii i są niskokaloryczne (są zbudowane w większości z wody). Do tego, są bogate w potas i witaminę C.

Musimy jednak uważać, bo truskawki mogą uczulać. Należy także zjadać je bezpośrednio po zakupieniu. Te nie tolerują długiego przechowywania, szczególnie w wilgotnych warunkach. Nie jest to jednak główny powód do zmartwień, bo owoce te mają pewną osobliwą cechę, że zaraz po przyniesieniu do domu same znikają..., dziwne.


Dla Was wszystkich, dużych i małych czytelników, Wesołych Świąt! Życzę Wam zdrowych i radosnych chwil w rodzinnej atmosferze i odpoczynku od codzienności.

Ja wyjeżdżam rano do Hiszpanii, więc znikam na trochę do mojej prywatności. 
Smacznego!




czwartek, 26 marca 2015

ROLLSY Z KREWETKAMI Z PIKANTNYM SOSEM MANGO

Jeśli wahałabym się i nie wiedziała, co podać dziś na obiad, zrobiłabym właśnie rollsy. Przede wszystkim, składniki na nie zawsze mam w domu - wystarczy opakowanie papieru ryżowego i coś, co włożymy do środka. Do tego jakiś owoc na sos, zmiksować i gotowe. Można cieszyć się pysznym azjatyckim daniem, z nieco europejską nutą.







Składniki na 10 rollsów:

Rollsy:

  • 10 arkuszy papieru ryżowego, 
  • 20 średnich krewetek mrożonych, 
  • 1 średnia marchew, 
  • 2 garści jarmużu, 
  • 5 łyżek serka kremowego, 
  • 2 łyżki oliwy z oliwek, 
  • szczypiorek, 
  • sól morska.

Sos mango:
  • 1 bardzo dojrzałe i słodkie mango, 
  • 1/2 łyżeczki słodkiej papryczki, 
  • szczypta ostrej papryczki, 
  • sok z 1/3 cytryny, 
  • szczypta soli morskiej, 
  • 1/8 szklanki wody.

Przygotowanie:

Krewetki rozmrozić, posolić i wrzucić na rozgrzaną łyżkę oliwy. Zmniejszyć ogień i "podgotować" je pod przykryciem ok. 4 minuty. Marchew obrać i pokroić w cienkie słupki, jarmuż umyć, oderwać łodygi, porwać na małe kawałki, przesmażyć na pozostałej łyżce oliwy, do miękkości. Szczypiorek pokroić. Wszystkie składniki na rollsy przygotować na talerzu.

Każdy arkusz papieru ryżowego zwilżyć. Układać nadzienie poziomo, w dolnej części papieru - 1/2 łyżki serka kremowego, kilka kawałków jarmużu, 2 krewetki, 2 kawałki marchewki i kilka włosków szczypiorku. Zawijać - najpierw prawy i lewy bok do środka, następnie dół, poniżej nadzienia i rolować w gorę (instrukcja obrazkowa). W ten sam sposób zawinąć wszystkie rollsy. 

Przygotować sos. Mango obrać i wkroić do kielicha blendera, dodać przyprawy, sok z cytryny i wodę. Zmiksować do uzyskania jednolitego musu. 


Okazało się, że mimo moich obaw, danie zrobiło w domu furorę. Zjedliśmy po 3 sztuki i uznaliśmy obiad za zakończony. Każdy czuł się syty i zaspokojony. Z pewnością rollsy będę przygotowywać znacznie częściej, niż to dotychczas robiłam. Papier ryżowy jakoś zawsze był w domu, a ostatecznie prawie nigdy nie lądował na stole. Od razu wolę uprzedzić wszystkie obiekcje - danie jest idiotycznie proste do zrobienia. Jeśli potraficie zrobić gołąbki, to i z ich azjatycką wersją poradzicie sobie bez problemu. Ta jest nieporównywalnie prostsza i szybsza w przygotowaniu. 

Jeśli chcecie, możecie wypróbować różne wersje smakowe. Najważniejsze, aby znalazł się w środku jakiś dodatek białkowy - krewetki, ryba, kawałeczki kurczaka czy pulled pork. W warzywach panuje całkowita dowolność. Doskonale sprawdzi się każdy rodzaj kapusty, marchew, seler, cebula, sałata, bazylia czy roszponka. Do tego możecie nafaszerować je dodatkową porcją ryżu czy azjatyckiego makaronu. 

Danie jest niesamowicie lekkie, więc nadaje się właściwie na każdą porę dnia. Ja, zdecydowanie wolą taką wersję od smażonych spring rollsów w głębokim tłuszczu.


Ponadto takie danie jest fantastycznym pomysłem na wszelkiego rodzaju imprezy. Jest to zdecydowanie finger food, a nawet jeśli nie dosłownie, to spełnia wszystkie tego wymogi. Można bez problemu jeść je palcami, na stojąco, wspierając się małym talerzykiem lub serwetką. Wasi znajomi i rodzina będą zachwyceni. Skuście się i przygotujcie coś oryginalnego, zamiast patery z wędlinami i sałatki z majonezem. Nie chcę nikogo dyskredytować, ale dla mnie takie imprezy są zdecydowanie niemodne. Kojarzą mi się z przyjęciami (załączam cudzysłów), które wystawia moja babcia. Kilka plastrów szynki, sałateczka, może parę kromek suchego, tj. przepraszam, wiejskiego chleba i herbata, koniecznie z cytryną. Rozumiem, że panuje u nas jeszcze wszechobecny model przyjęcia z lat 70 i 80, ale socjalizm przecież już się skończył. Na nikim szynka nie zrobi wrażenia, groszek z puszki też już raczej nie. 

W tym momencie przypomina mi się słynna scena z filmu "Kogel Mogel", kiedy Kasia przygotowuje przyjęcie dla gości. Zastaw się, a postaw się! Jakie to musiały być (nie)piękne czasy.


Dla siebie przygotowałam wersję bez marchewki ze względu na podrażnienie podniebienia, co wiąże się z problemami z jedzeniem. Uwierzcie, że i bez marchwi rollsy były przepyszne. Biorąc pod uwagę, że miałam w planach trening popołudniowy, a obiad był dość skromny, skusiłam się jeszcze po drodze na koktajl proteinowy w Smooth The Fruit. Nie wiem, czy kojarzycie to miejsce, ale jeśli nie już spieszę z wyjaśnieniami. STF to sieć lokali, koktajlowni, stanowisk z sokami? Sama nie wiem, które określenie byłoby najtrafniejsze? Mają do wyboru szeroką gamę soków, koktajli, smoothies czy kaw. Co zadziwia mnie, pozytywnie mają w swoim menu nawet pozycję ze spiruliną (!). Lokal jest bardzo przyjemny, a menu na tyle szerokie, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie.

Ja skusiłam się na Super Smoothie "Protein". W skład wchodzą proteiny truskawkowe, banan, jabłko, truskawki i jogurt. W prawdzie nie jest jestem do końca dumna, że zamówiłam koktajl z białkiem o zapewne nie najlepszej jakości, ale smak zrekompensował wszystko. Koktajl był bardzo, ale to naprawdę bardzo gęsty. Ledwo dało się go pić przez rurkę, co okazało się akurat plusem - dzięki temu piłam go wolniej i mój mózg zdążył odebrać adekwatne informacje o posiłku. Poza tym, był po prostu bardzo smaczny. Z przyjemnością odtworzę go w domu. A Wam z czystym sumieniem polecam Smooth The Fruit.


Tutaj danie wędruje już na stół. Tym razem obiad jest na zimno, więc może poczekać sobie bez fochów na wszystkich domowników, aż po ciężkiej tułaczce dobiją do stołu na strawę, bardzo fashion.



środa, 25 marca 2015

CYNAMONOWE PŁATKI ŚNIADANIOWE

Kto mógłby dobrowolnie oprzeć się pysznym, cynamonowym płatkom na śniadanie? Pamiętacie Cini Minis? Może nadal je jadacie albo dajecie swoim dzieciom na śniadanie? Jeśli tak, uważajcie. Płatki śniadaniowe są zazwyczaj ogromnym źródłem cukru, niekoniecznie ukrytym na etykiecie pod nazwa "cukier". Najlepiej zrobić swoje własne płatki. Dzięki temu sami kontrolujecie smak i skład płatków i przede wszystkim - wiecie, co naprawdę jecie. 






Składniki na ok. 15 porcji:

Płatki:
  • 1 i 1/4 szklanki mąki orkiszowej białej*, 
  • 1 i 1/4 szklanki mąki orkiszowej pełnoziarnistej, 
  • 2 płaskie łyżeczki sody**, 
  • 2 łyżeczki cynamonu, 
  • 1/3 szklanki oleju kokosowego, 
  • 1/2 szklanki ksylitolu,
  • 1 łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią, 
  • 2 łyżki miodu, 
  • 1/2 szklanki maślanki.

Polewa:
  • 1 łyżka tłuszczu kokosowego, 
  • 1/8 szklanki ksylitolu, 
  • 1 łyżeczka cynamonu.

* - jeśli nie mamy mąki orkiszowej możemy zastąpić ją mąką pszenną -  białą i pełnoziarnistą, w tych samych proporcjach,
** - dwie łyżeczki sody dają relatywnie wyraźny posmak, jeśli jest on dla Was uciążliwy, użyjcie tylko 1 łyżeczki sody.


Przygotowanie:

Piekarnik nagrzać na 175 stopni w trybie góra - dół. Dwie blachy wyłożyć papierem do pieczenia. Wymieszać wszystkie suche składniki. Dodać rozpuszczony olej kokosowy, miód, ksylitol i maślankę. Wyrabiać ciasto przez chwilę rękoma, do połączenia się składników. Uformować kulę. Ciasto podzielić na 2 - 3 części. 

Każdą z nich kolejno położyć na kawałku papieru do pieczenia, przykryć kolejnym i rozwałkować na bardzo cienkie ciasto. Ostrożnie zdjąć papier i bardzo ostrym nożem do pizzy wyciąć małe kwadraciki. Każdy płatek nakłuć widelcem. 

W osobnym naczyniu wymieszać składniki na cynamonową polewę. Rozprowadzić ją delikatnie po cieście. Płatki oddzielić od siebie (najlepiej szpatułką) i ostrożnie przenieść na blachę, wyłożoną papierem. Piec 9 - 12 minut, uważając, aby nie przypiec płatków. Ostudzić i schować do szczelnie zamykanego pojemnika.



Zrobienie płatków jest niezwykle proste i zajmie Wam nie więcej, jak 40 minut. To, o czym musicie pamiętać to dokładne wykonywanie wszystkich czynności. Ciasto jest dość lepkie, więc nie rozwałkujecie go bez ochronnej części papieru do pieczenia. Także nie uda Wam się pokroić ciasta niezaostrzonym nożem, możecie jedynie je poszarpać.

Jeśli życzycie sobie, aby Wasze płatki były bardzo cienkie i chrupiące, rozwałkujcie ciasto niemal na "przezroczystą" grubość. Płatki podczas pieczenia zyskają na objętości. Jeśli natomiast chcecie, żeby były trochę jaśniejsze - odejmijcie 1 łyżeczkę cynamonu z ciasta i 1/4 z polewy. Płatki nie są też dość słodkie. Zmieniają nieco smak i konsystencję w połączeniu z mlekiem i wydają się znacznie słodsze, niż jedzone same. Jeżeli jednak będzie to dla Was za mało, śmiało możecie dodać więcej ksylitolu lub - w ostateczności - cukru.

Autorką oryginalnej receptury jest Tieghan Gerard. Przepis został przeze mnie nieco zmodyfikowany dla potrzeb mojej diety.


Tak więc - do dzieła! Czas przypomnieć sobie czasy dzieciństwa i zajadanie się płatkami na śniadanie. Ja szczególnie pamiętam wakacje u dziadków, kiedy przez okrągły miesiąc jadłam dzień w dzień słodkie płatki z zimnym mlekiem. Mój dziadek zasiadał na przeciwko mnie ze swoim muesli na odtłuszczonym mleku, a babcia nie jadała śniadań, nigdy. Teraz, oczywiście włos jeży mi się na głowie na wspomnienie, ile wpompowałam w siebie niezdrowych rzeczy jako dziecko. Tłuszcz i cukier były podstawą mojej diety. Zapiekanki z serem, kakao, pierogi ruskie i trzy drożdżówki - to tak mniej więcej na start. 

Nigdy, nikt niczego mi nie zabraniał. Mogłam jeść co chcę, kiedy chcę i jak chcę. Nie wmuszano mi na siłę "dziennej porcji warzyw" ani witaminek. A mimo to, wyrosłam na zdrową, szczęśliwą i szczupłą osobę, która jest teraz świadoma swoich młodzieńczych przewinień. 

Jednak nie daje to klarownego obrazu na sposób wychowania dzieci i ich odżywiania. Może nie jestem reprezentatywnym przykładem? Nie zapoznałam się też z żadnymi badaniami na ten temat. Nie wiem właściwie, czy lepiej jest pozwolić dziecku jeść tak, jak ma ochotę czy kontrolować jego codzienną dietę?


Znam wiele przykładów rodzin, w których dzieci do tej pory nie poznały smaku Coca - Coli (ja poznałam mając 18 lat, wcześniej próbowałam tylko light), za to na co dzień piją mleko ryżowe i jadają tarty na mące orkiszowej. Zawsze żal mi tych dzieci, bo wydaje mi się, że ktoś chce im odebrać coś, co należy im się z racji wieku. Moi rodzice nie gotowali - jeśli chciałam coś zjeść musiałam się nauczyć, jak przetrwać. Tak zrobiłam moje pierwsze spaghetti z sosem pomidorowym w szkole podstawowej, mając 7 lat. Nikt też nie robił mi prowiantu do szkoły - jak tata zobaczył, że kanapki zamiast być zjadane, pleśnieją w plecaku, po prostu... skończył je robić. Miałam przecież bufet w szkole, obiady. Wszystko było w porządku. Nikt się niczym nie przejmował, to była cudowna wolność, za którą dziękuję moim rodzicom i której sama sobie zazdroszczę. Moi rodzice byli po części patologiczni - w tym bardzo pozytywnym znaczeniu. Kto jeszcze nie widział artykułu, o którym mówię, zapraszam do przeczytania tego fantastycznego tekstu, który podesłał mi - nomen omen - tata.  



Nie chcę też nikogo obrażać i myślę, że też nie było to intencją autora, ale proszę Was o chwilę refleksji, drodzy rodzice. Przypomnijcie sobie Wasze dzieciństwo (mam nadzieję, że z łezką w oku) i zastanówcie się, czy aby na pewno wizyta Zosia u psychologa dzisiaj o 17 jest konieczna i czy Jasiu musi chodzić na balet (może woli piłkę nożną z kolegami na podwórku?).






poniedziałek, 23 marca 2015

GULASZ CIELĘCY Z CZERWONĄ FASOLĄ

Gulasz, to dobra potrawa nie tylko na jesienne i zimowe wieczory.  W trakcie przesilenia wiosennego dobrze od czasu do czasu posilić się czymś treściwym i sycącym. Mimo, że ciągnie nas już do słońca i sezonowych produktów, to wszystko zdaje się być przeciwko nam. W nocy temperatura spada poniżej zera, a media alarmują, że już milion Polaków zachorowało na grypę. Jak wiadomo - lepiej zapobiegać, niż się leczyć, wiec ugotujcie dzisiaj coś z zimowego repertuaru.





Składniki na 4 porcje:
  • 750 g karkówki cielęcej, 
  • 1 papryka czerwona,
  • 250 g czerwonej fasoli, 
  • 1/2 łyżeczki kuminu, 
  • 1 łyżeczka nasion kopru włoskiego, 
  • 2 łyżki oliwy z oliwek, 
  • sól morska.

Sos:
  • 1 duża cebula, 
  • 1 ząbek czosnku, 
  • 1 papryka czerwona, 
  • 2 pomidory, 
  • 1 mała cukinia, 
  • 1 szklanka bulionu warzywnego,
  • 100 ml białego wina,
  • 2 łyżki oliwy z oliwek, 
  • sól morska.
do podania: młode ziemniaczki z koperkiem, słodka papryczka.

Przygotowanie:

Zacząć od przygotowania sosu. Na dużej patelni z nieprzywieralną powłoką rozgrzać 2 łyżki oliwy. Cebulę posiekać i usmażyć na złoty kolor, pod koniec dodać czosnek przeciśnięty przez praskę i smażyć jeszcze 30 sekund. Paprykę, pomidory i cukinię umyć i pokroić w małe kawałki. Dodać do cebuli i dusić ok. 10 - 15  minut do miękkości. Warzywa przełożyć do kielicha blendera, wlać bulion i białe wino i zmiksować na gładki sos. Doprawić solą, jeśli jest taka potrzeba.

Teraz można zacząć przygotowywać mięso. Na suchej patelni podprażyć kumin i koper włoski. Po chwili ściągnąć z ognia i wlać oliwę. Karkówkę umyć i pokroić na małe kawałki. Mięso przesmażyć szybko na mocno rozgrzanej patelni, posolić. Przełożyć do dużego garnka z grubym dnem i zalać sosem. Dodać paprykę pokrojoną w grube pasy lub kwadraty i uprażone wcześniej przyprawy. Dusić na wolnym ogniu pod przykryciem ok. 1 godziny (aż mięso będzie miękkie i delikatne - jeśli potrzeba, można przedłużyć czas gotowania). Pod koniec dodać ugotowaną lub osączoną z zalewy fasolę. Całość dobrze wymieszać. Podawać na ciepło z młodymi ziemniaczkami i koperkiem.


Obecnie moja cała energia schodzi na planowanie naszej przerwy świątecznej (a właściwie to jej większość, to, co mi pozostaje idzie na regenerację ciężkich zakwasów). Do wyjazdu pozostało zaledwie 5 dni, więc z niecierpliwością monitoruję pogodę w Hiszpanii i dostosowuję ją do moich planów wycieczkowych. Niestety, jak się okazało do Alhambry nie pojedziemy, bo na blisko dwa miesiące do przodu są założone rezerwacje na każdy możliwy sposób, dzień i godzinę. Dla mnie nie jest to o tyle dotkliwa strata, że ja już widziałam ten zapierający dech w piersiach kompleks, ale niestety nie widział go mój tata. Jak widać, tym razem nie będzie mu to jednak dane. Za to być może przejdziemy Caminito del Rey, które właśnie zostało udostępnione dla turystów i spełnia warunki bezpieczeństwa. Dla tych, którzy nie wiedzą o czym mówię, mogą sobie kliknąć tutaj. Zapiera dech w piersiach, prawda?

Poza tym, naturalnie, przeznaczyliśmy cztery dni na ściganie procesji, wtapianie się w tłum i robienie zdjęć w Sewilli. Byłam tam już wiele razy, ale mimo wszystko cały czas chcę wracać. To miasto jest bardzo podobne do Krakowa - podobna wielkość, ilość mieszkańców, też stolica województwa na południu, oba nie mają dostępu do morza :). Sewilla tętni życiem, energią i czarem. Jedynym minusem jest to, że jest permanentnie pełna turystów. To prawda, że ja sama jestem turystką, ale nie taką. W Sewilli nie ma miejsca na tyle ludzi, nie mają, gdzie się podziać, plątają się jeden na drugim. Nie ma przestrzeni, w której mogliby się rozpłynąć.

Zostanie nam jeszcze plaża i chiringuitos. Najem się owoców morza, aioli i nawdycham słonej, morskiej bryzy. Zresztą podobno ukończono już budowę bulwaru łączącego kilka miejscowości na Costa del Sol, więc będę miała możliwość inhalowania się na rowerze. Tyle przyjemności, tyle wygrać!




sobota, 21 marca 2015

CHRUPIĄCA TILAPIA Z PIEPRZEM CYTRYNOWYM


Ryba z ryżem i zieloną sałatką, to jedna z częstych propozycji lunchowych, która pojawia się na moim stole. Jest śmiesznie szybka w przygotowaniu, bardzo smaczna i przede wszystkim bardzo dobrze zbilansowana. Jeśli w Waszym menu jest za mało ryb, to najwyższy czas to zmienić! Z pewnością wyjdzie Wam to na zdrowie.

Składniki na 2 porcje:
  • 300g filetów świeżej tilapii, 
  • 1/2 torebki ryżu jaśminowego, 
  • 4 duże garści roszponki, 
  • 1 łyżka oliwy z oliwek, 
  • 1 cytryna,
  • mąka ryżowa do obtoczenia ryby, 
  • sól morska, 
  • pieprz cytrynowy*.
* - jeśli nie macie gotowego pieprzu cytrynowego, użyjcie mieszanki świeżo zmielonego pieprzu ze skórką cytryny, której użyjecie w daniu. 


Przygotowanie:

Ryż jaśminowy ugotować i odłożyć. Rybę umyć i wytrzeć. Posolić i popieprzyć, obtoczyć w mące ryżowej. Smażyć na łyżce oliwy z oliwek, na średnio rozgrzanej patelni na złoty kolor. Tilapię podawać na ciepło, udekorowaną plastrem cytryny, z ryżem i roszponką, obficie pokropioną sokiem cytrynowym.


Tego typu dania, to typowy repertuar Alvaro na obiad i kolację (a przepraszam - wieczorem bez ryżu, podobno szkodzi na zęby...). To dzięki niemu zapałałam miłością do prostych dań w stylu przedszkolnym. Dla mnie byłyby zbyt proste, nie wysublimowane, takie... jak z książkowej diety (choć ryba nie na parze)... tyle bezsensownych oporów. Proste potrawy są po prostu przepyszne. Przecież nie codziennie jadamy rzeczy, których nazw nie umiemy wymówić. Od czasu do czasu każdy ma ochotę na przysłowiowego schabowego i buraczki. Nie ma też nic obciachowego w dzieleniu się przepisami na najprostsze potrawy - to one są bazową podstawą naszej kuchni, biblią, którą każdy zna na pamięć. Poza tym są wśród nas początkujący kucharze i też ci, szukający inspiracji dla zdrowych, smacznych i szybkich dań. Wszystkim Wam i innym obiecuję - rybka z ryżem? Będziecie zachwyceni, to danie nie tylko dla dzieci poniżej piątego roku życia.

Poza tym, jak już wspominałam takie kombinacje są bardzo zdrowe. Dużo uwagi poświęcam temu, aby na moim talerzu znajdowała się odpowiednia porcja białka i dużo zielonych warzyw. Jeśli nie jadacie ryb i mięsa możecie przyrządzać kotlety i burgery z warzyw strączkowych. Te także polecam obtaczać w mące ryżowej - są dzięki temu niesamowicie chrupiące i znacznie zdrowsze, niż typowe - z mąki pszennej. Nie polecam Wam natomiast przygotowywać ryb w mące, jajku i bułce tartej. Grube panierowanie nie wnosi żadnej rewelacji smakowej do dania, za to skutecznie zabijając delikatny smak białych ryb.


Tak przygotowana rybka będzie odpowiednia także do kanapek i na zimno - w sałatce. Jeśli decydujecie się na tilapię uważajcie - ma niewielkie ości. Przed włożeniem jej do bagietki koniecznie upewnijcie się, że pozbyliście się już wszystkich ości. Białą rybę polecam Wam także jako propozycję piknikową. Da się ją bardzo łatwo zapakować i do tego długo utrzymuje świeżość.

Tilapia - tak czy nie?

Z pewnością nie jest to ryba, która pod względem swoich wartości odżywczych przewyższałaby inne ryby. Wiele osób ma wątpliwości, co do jej pochodzenia i hodowli. Często mówi się także, tilapia nawet nie jest rybą (?). Ma ona jednak kilka zalet, dla których warto od czasu do czasu zaprosić ją na swój stół. Przede wszystkim, jest bardzo prosta w filetowaniu i nie posiada charakterystycznego "rybiego" zapachu, jest niskokaloryczna i zawiera sporo białka. Poza tym, tilapia nie zawiera dużo tłuszczu i ma bardzo niewiele ości. Do tego jest tania, w porównaniu z innymi rybami. To prawda, że traktuję ją trochę, jak uboższą kuzynkę innych ryb i zadaję sobie pytanie, dlaczego jeść coś, co ma mniej zalet, niż inne produkty z tej kategorii? Otóż: warto czasami zdecydować się na coś innego. Nie samymi łososiami żyje człowiek. A poza tym, od tilapii nikt jeszcze nie umarł, więc nie ma tematu. 

Smacznego!



czwartek, 19 marca 2015

KREMOWA ZUPA ZE SMAŻONYCH POMIDORÓW

Zupa pomidorowa w dzieciństwie była, obok pierogów, moim ulubionym daniem. Mogłam jeść ją na okrągło. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Zmienił się jednak nieco gust. Teraz, zamiast rzadkiej, polskiej, mocno zabielanej pomidorki z toną makaronu wolę wyraźnie pomidorowy, puszysty krem z dodatkiem białego wina, robiony z całych, smażonych pomidorów. Co Wy na to?







Składniki na 4 porcje:
  • 5 dojrzałych pomidorów, 
  • 1 duża cebula, 
  • 1 ząbek czosnku, 
  • 1 łyżka oliwy z oliwek, 
  • 500 ml bulionu warzywnego, 
  • 100 ml białego, wytrawnego wina, 
  • 300 ml mleka ryżowego (można użyć dowolnego),
  • 1 łyżeczka oregano, 
  • 1/2 łyżeczki tymianku, 
  • sól morska.
do podania: jogurt naturalny, świeżo zmielony pieprz, oliwa z oliwek, bazylia, orzeszki piniowe.

Przygotowanie:

W garnku z grubym dnem rozgrzać oliwę. Cebulę obrać i pokroić, usmażyć na złoty kolor. Pomidory sparzyć i obrać ze skórki. Posiekać i dodać do cebuli. Smażyć na średnim ogniu ok. 5 minut. Czosnek przecisnąć przez praskę i dodać do pomidorów. Bulion i wino wlać do garnka. Dodać oregano i tymianek, posolić, jeśli potrzeba. Gotować 15 - 20 minut na wolnym ogniu. Na koniec dodać mleko i całość przelać do kielicha blendera. Zmiksować na gładki mus (zupa jest dość rzadka). Podawać na ciepło z jogurtem naturalnym, oliwą z oliwek, orzeszkami piniowymi, pieprzem i bazylią.


To idealna zupa dla koneserów. Smak wina doskonale przełamuje słodycz pomidorów, a mleko "zabiela" ją bez konieczności używania śmietany (zresztą jak kto woli). O ile macie gotowy bulion, przygotowanie zupy zajmie Wam mniej, niż 30 minut. Jest doskonałym pomysłem na błyskawiczny lunch lub lekką kolację. Jeśli nie dysponujecie bazowym wywarem, możecie użyć 1 ekologicznej kostki warzywnej, rozcieńczonej wodą. Natomiast, jeśli takiej nie macie, lepiej użyjcie samej wody, wtedy musicie jednak doprawić zupę nieco mocniej. 

Co ciekawe, wymyśliłam ten krem nie w trakcie kulinarnych wygibasów w Krakowie, ale w Madrycie. Jest to o tyle zabawne, że moje gotowanie w Hiszpanii, to wieczna walka z tym, czego nie ma. Jestem przyzwyczajona to lepiej, niż dobrze zaopatrzonej kuchni, gdzie tylko jeden rodzaj mąki czy brak tłuszczu kokosowego, to jakieś nieporozumienie; ale w Hiszpanii korona spada z głowy i gotuję z tego co jest. Tak było i pewnego zimowego wieczoru, kiedy za oknem nie było śniegu, jak zawsze, a ja czekałam na Alvaro sama w domu. Chciałam być tym, kim nie mogę być na co dzień i postanowiłam czekać z gotową, parującą kolacją na stole. Po szybkim zapoznaniu się z najgłębszymi zakamarkami kuchni, wiedziałam, że mogłam albo zamówić pizzę, albo zaserwować kanapki z szynką. Zdecydowałam się na opcję trzecią: freestyle, wszystko albo nic

Tak długo zbierałam składniki, aż doszłam do wniosku, że jestem w stanie zrobić zupę pomidorową. Efekt okazał się lepszy, niż się spodziewałam, a zupa uzyskała uznanie szerszego grona i na stałe weszła do naszego menu. Jedyna zmiana, którą tu wprowadziłam to dodatki. W oryginale, krem serwowałam z grzankami czosnkowymi z patelni, które doskonale uzupełniają tą wykwintną i niecodzienną zupę. 


wtorek, 17 marca 2015

PIADINA ORKISZOWA Z TUŃCZYKIEM

Z przyjemnością przedstawiam Wam włoską piadinę czyli śródziemnomorski chlebek z patelni, którego przygotowanie zajmuje 10 minut. Gwarantuję, że ją pokochacie - to przepis, którego nie da się nie doceniać. Ja chętnie zjadam ją na śniadanie lub na szybki lunch. Naprawdę ratuje życie zagonionym młodzikom, którzy żyją tempie XXI wieku.








Składniki na 2 porcje:

Chlebek:
  • 250 g mąki orkiszowej, 
  • 125 ml wody,
  • 1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia, 
  • szczypta soli morskiej, 
  • 1 łyżka oliwy z oliwek.

Dodatki:
  • 1 puszka tuńczyka w oleju, 
  • 3 łyżki kremowego serka koziego, 
  • garść kaparów, 
  • kilka wiórków czerwonej cebuli, 
  • garść jarmużu, 
  • 1 rzodkiewka, 
  • sol z połowy cytryny.

Przygotowanie:

Mąkę orkiszową przesiać do miski, dodać sól, proszek do pieczenia i wymieszać. Powoli wlewać wodę, mieszając wszystkie składniki widelcem. Ciasto wyrabiać kilka minut (w razie potrzeby podsypać mąką lub dolać odrobinę wody), aż będzie gładkie i jednolite. Masę podzielić na dwie równe części. Uformować kule i rozpłaszczyć je na dwa placki. Smażyć po 2-3 minuty na stronę na średnio rozgrzanej patelni na łyżce oliwy.

W trakcie smażenia przygotować nadzienie. Tuńczyka osączyć z oliwy. Wymieszać z kremowym serkiem kozim. Cebulę obrać i posiekać, kapary wyjąć z zalewy. Jarmuż umyć i pokroić, dodać posiekaną rzodkiewkę i skropić sokiem z cytryny. Podawać na ciepło, z sałatką,  przekrojone na dwie części.


Piadina na dwa sposoby

Wszyscy mamy różne gusta. Niektóre wpisują się w normę, inne nieco od niej odbiegają. Na szczęście, jak mówi nieskończenie tolerancyjne stwierdzenie: o gustach się nie dyskutuje. Dlatego też, żeby zadowolić wszystkich (a może nikogo?) możecie przygotować dwie wersje włoskiego placka. Jedna, ta która jest przedstawiona na większości zdjęć, to ta nieco bardziej popularna, czy też po prostu tradycyjna wersja. Chlebek jest delikatnie podpieczony, jest dość duży i cienki. Ma chrupiącą, złotą skórkę i delikatny środek. Coś dla tych, którzy odnajdują fetysz w pizzy na cienkim spodzie.

Moja piadina ma jednak też swoje drugie oblicze. Może być nieco mniejsza, za to bardzo puszysta, z grubą, mocno chrupiącą, przypaloną skórką. Prawdziwy raj dla amatorów pizzy amerykańskiej i przyjemności XXL. Jak dla mnie oba placki smakują równie dobrze, ale mogą być podstawą do dwóch różnych dań i inspirować sobą nadzienie. Dajcie ponieść się fantazji i wypełniajcie Wasze bułki czym tylko chcecie. Jeśli zdecydujecie się na ser, możecie dodatkowo podsmażyć piadinę po jej wypełnieniu. Niech każdy wybierze coś dla siebie.

U mnie spór o grubość i kształt placka zakończył się statusem quo.


Poza tym piadina ma swoją moc. Cała porcja, z sałatką jest dosyć kaloryczna i zapewnia uczucie sytości na długie godziny (ja po 6 godzinach od posiłku nadal byłam syta i niechętnie spoglądałam w stronę jedzenia). Doskonale nadaje się na śniadanie w aktywnym dniu lub szybki lunch w biegu. Świetnie też sprawdzi się do zabrania w lunchboxie. Placek utrzymuje świeżość bardzo długo, nawet bez podgrzewania czy tostowania.
---
Wybaczcie, ale nie stać mnie na bardziej odkrywcze uwagi w tym momencie, bo wciąż znajduję się pod wpływem sztuki "Do Damaszku" Jana Klaty (tak, to ta od hańby...). Nie za bardzo zwerbalizowałam sobie w myślach, co tak naprawdę o niej myślę, więc nie powiem Wam nic. Widocznie moje uwagi muszą sobie poleżakować, przynajmniej przez noc. To, co jednak pewne, to fakt, że żadnej hańby nie było. Sztuka nie wykorzystuje nawet w połowie genialnych zabiegów "demoralizacji społecznej", które są na porządku dziennym we współczesnym teatrze. I dobrze - miłośników grzecznych adaptacji zapraszam do szkoły podstawowej na jasełka. Gdybyśmy nie łamali reguł i nie szli do przodu pewnie do dzisiaj nie znalibyśmy koła.


Oryginalny przepis pochodzi z książki Jamiego Olivera "Gotuj Sprytnie jak Jamie", którą dostałam na święta i od tego czasu korzystam z niej regularnie. Znalazłam w niej więcej, niż kilka inspiracji. Niektóre przepisy są doskonale dopracowane i nadają się wprost do zaadaptowania do mojej kuchni. Książka jest zbudowana o tyle ciekawie, że Jamie przedstawia nam jeden bazowy przepis na upieczenie danego kawałka mięsa czy ryby, który potem wykorzystuje do dań z "resztek". Tak więc, to naprawdę świetna pozycja i źródło pisane dla kucharzy większych rodzin i fanów rozsądnego gospodarowania zapasami. W kuchni, którą kreuje Jamie Oliver nic nie może się zmarnować, nawet tłuszcz spod pieczenia mięsa. Sprawdźcie!



niedziela, 15 marca 2015

BEZGLUTENOWE PLACKI OWSIANE Z KONFITURĄ Z PAPAI


Każde danie ma jakąś historię - czasem długą i bogatą, a czasem nie ma po prostu co opowiadać. Tu można by jedynie powiedzieć tyle, że papaja, którą kupiliśmy w supermarkecie okazała się gorzka i niesmaczna. Musieliśmy przejść do planu awaryjnego  i tak powstała marmolada z papai. A właściwie to raczej przesmażone owoce albo w ogóle nie. Właściwie, to wygląda jak paprykarz szczeciński. 



Składniki na 3 porcje:

Placki:

  • 1 - 1,25 szklanki mleka ryżowego, 
  • 1 jajko wiejskie, 
  • 1 szklanka mąki owsianej, 
  • 1/2 szklanki płatków owsianych, 
  • 1/2 szklanki mieszanki mąk bezglutenowych,
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia (bezglutenowego, jeśli to wymagane),
  • szczypta soli.

Marmolada z papai:
  •  1/2 dojrzałej papai, 
  • 1 łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią, 
  • 1 łyżka tłuszczu kokosowego, 
  • 2 łyżki syropu z agawy, 
  • kilka kropel soku z cytryny.
do podania: świeże listki bazylii, orzeszki piniowe. 


Przygotowanie:

Najpierw przygotować konfiturę. Papaję przekroić, wyłuskać pestki, obrać i pokroić na małe kawałeczki. Na patelni rozgrzać tłuszcz kokosowy, wrzucić papaję, dodać cukier waniliowy i smażyć przez chwilę. Dodać syrop z agawy i sok z cytryny i smażyć jeszcze przez 10 minut na wolnym ogniu pod przykryciem. Mieszać od czasu do czasu i częściowo rozgnieść owoce. Pod koniec gotowania odsłonić pokrywkę i odparować płyn. Przełożyć do czystego, wyparzonego słoika. 

Mąki przesiać do miski z proszkiem do pieczenia i solą. Dodać płatki owsiane. W drugim naczyniu wymieszać mleko i jajko. Suche składniki połączyć z mokrymi. Smażyć niewielkie placuszki na suchej patelni naleśnikowej. Podawać na ciepło z konfiturą, świeżą bazylią i orzeszkami piniowymi.



Ostatecznie nasza marmolada z papai wyszła bardzo przyzwoicie. To tylko dowodzi temu, że nie ma produktów i dań, których nie da się uratować. Na wszystko jest sposób. Najgorzej radzić sobie właśnie z goryczką, bo jej niewiele może pomóc. W końcowym rozrachunku jednak smarowidło przypomina w przestrzeni smakowej typowy dżem pomarańczowy - z nutką goryczy, a podobno to ona sprawia, że nasze dania stają się naprawdę dorosłe.  

Z papają historia zaczęła się następująco. Po powrocie z Kuby planowałam sobie, że kupimy kilka typowych produktów i zrobimy sobie nasze a'la kubańskie śniadanie, co było o tyle absurdalne, że jedzenia w hotelu mieliśmy okropne. W każdym bądź razie do tego była nam potrzebna papaja. Kupiliśmy 1 dorodną (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało), sztukę za złotych trzydzieści, groszy zero (!). Kiedy przyszło do porannego sobotniego śniadania, komisyjnego krojenia papai i okolicznościowych braw, wydawało się, że nic nie może zmącić naszego szczęścia. Do czasu, kiedy spróbowaliśmy naszej zdobyczy. Powiedzieć, że owoc był rozczarowujący, to daleko posunięty eufemizm. Tego nie dało się zjeść! Papaja była gorzka i... gorzka - dno. Pierwszą połowę posłodziliśmy syropem klonowym i jakoś ją przełknęliśmy. Drugą zostawiliśmy na okolicznościowe przetwory.

Byłam bardzo zaskoczona, bo owszem zdaję sobie sprawę, że owoce tropikalne, które trafiają do naszych sklepów przyjeżdżają z bardzo daleka i kiedy są zrywane niczym nie przypominają owoców. Rozumiem też, że papaja nie każdemu może smakować, bo a) jest mało słodka, b) różne sztuki mogą smakować zupełnie różnie i wreszcie c) bywają gorzkie. No, ale przysłowiowe, bez jaj!

 

Poza tym, nasze przeboje z papają zaczęły się już na Kubie. Tam, jak wiadomo, niekoniecznie wszystko jest, a raczej wszystkiego nie ma (powiedzenie, że nie ma niczego, to już jednak za dużo). Przez pierwsze trzy dni owoce, które nam serwowali były mocno niedojrzałe. Gujawy były ledwo różowe, a papaje, mimo, że pomarańczowe, to miały jedynie konsystencję - na smak trzeba było poczekać. Potem było już nieco lepiej, przynajmniej, jeśli chodzi o owoce.

A tymczasem mamy już nauczkę - nigdy więcej papai z niewiadomego pochodzenia w polskim supermarkecie. A przynajmniej ostrożnie...

Smacznego!