niedziela, 19 kwietnia 2015

WEGAŃSKIE TRUFLE Z RUMEM

Podobno naukowcom z Oxfordu udało się ustalić, że muzyka oddziałuje na odczuwanie smaku jedzonych potraw. Gorzkie delikatesy mają smakować lepiej przy głębokich i ostrych tonach. Idealnym utworem do kosztowania kawy i czekolady ma być "Nessun Dorma" w wykonaniu Pavarottiego.  Tak więc w porządku, Luciano prowadzi melodię, ja mam przed sobą trufle, próbuję... jest dobrze. Jest naprawdę wspaniale!



Składniki na 25 - 30 trufli:
  • 1 i 3/4 szklanki posiekanych i wydrylowanych suszonych daktyli, 
  • 1/2 szklanki suszonej żurawiny, 
  • 1/3 szklanki rodzynek, 
  • 1/4 szklanki wiórków kokosowych, 
  • 1/5 szklanki posiekanych nerkowców, 
  • 1 łyżeczka cynamonu, 
  • 2 łyżki gorzkiego kakao, 
  • 4 łyżki ciemnego rumu, 
  • 4 łyżki wody, 
  • szczypta soli morskiej.
dodatkowo należy przygotować gorzkie kakao, wiórki kokosowe, pestki dyni i płatki migdałów do obtoczenia trufli.

Przygotowanie:

Wszystkie składniki umieścić w kielichu blendera i zmiksować na gładką masę. Jeśli mamy wolny blender lub taki, który może nie może sobie poradzić z tak gęstą konsystencją, możemy dwukrotnie przepuścić ją przez elektryczną maszynkę do mielenia. Z gotowej, jednolitej masy formować małe kuleczki. Obtaczać je w kokosie, kakao, pestkach dyni lub migdałach i układach w małych papierowych papilotkach. Przechowywać do kilku dni w lodówce lub w zamrażarce.


Moje badania nad wymyślaniem i tworzeniem deserów, które nie powodowałyby wyrzutów sumienia wciąż trwają i nie wiem, czy zostaną kiedykolwiek zakończone. Wynikami i tak dzielę się z Wami na bieżąco. W ogólnie ciężko mi sobie wyobrazić, abym miała kiedyś zakończyć swoją podróż z przepisami i gotowaniem. Codziennie się rozwijam, poznaję nowe smaki i techniki gotowania. Ciężko mi pojąć, że pewnego dnia miałabym zdecydować, że od dzisiaj nie wymyślam już nic więcej i gotuję jedyne znane mi potrawy. Do tego przygotowałabym jeszcze ogromny dokument i stosowną pieczątkę na tą okazję, żeby wszystko odbyło się odpowiednio ceremonialnie. Nie, raczej byłoby to niemożliwe. Zdecydowanie jestem typem osoby, która w gotowaniu woli sięgać po nowe smaki, niż odtwarzać te już dobrze znane, aczkolwiek na wszystko jest czas i miejsce.



Okazało się, że tym razem miałam więcej chętnych do pomocy. Moi bliscy zazwyczaj zaczynają się interesować jedzeniem i gotowaniem w momencie, kiedy danie trafia na stół i przychodzi moment próbowania efektu końcowego. Niestety, jeśli chodzi o pasję do gotowania i poszukiwania nowych smaków to jestem w tym temacie odosobniona. Odkąd pamiętam, moi rodzice nigdy nie interesowali się kuchnią. Dzięki temu swoje pierwsze kroki poczyniłam już w szkole podstawowej, gotując niezwykle skomplikowane spaghetti z sosem pomidorowym z proszku. Odpowiednie okoliczności, dobrały się z zainteresowaniami i powstała z tego prawdziwa pasja i miłość, która podparta pewną ideologią stała się ogromną częścią mojej osoby. Dzisiaj mogę powiedzieć, że gotowanie może być sposobem na życie. Naturalnie, nie samo przyrządzanie potraw, ale to wszystko, co temu towarzyszy. Zawsze utrzymuję, że gotowanie, fotografia kulinarna, food blogi to sztuka nowoczesna, która jest na tyle świeża, że nie została jeszcze być może zdefiniowana jako sztuka i nie jest odbierana przez społeczeństwo w ten sposób. Nie szkodzi, w końcu w słowniku języka polskiego istnieje słowo pionier. 


 



wtorek, 14 kwietnia 2015

SAŁATKA Z CIECIERZYCĄ Z SOSEM HUMMUSOWYM

Macie może ochotę na coś pysznego, zdrowego i lekkiego? Ja zdecydowanie tak. Ochota ta towarzyszyła mi od dawna, więc chwyciłam ją za rękę i... namoczyłam ciecierzycę. Następnego dnia jadłam już moją pyszną sałatkę, a ja i moja ochota kąpałyśmy się w jacuzzi na plaży w Malibu.




Składniki na 2 sałatki:
  • 1 szklanka ugotowanej ciecierzycy, 
  • 2 garści mieszanki sałat, 
  • 4 rzodkiewki, 
  • 2 jajka,
  • 1 mała czerwona papryka, 
  • 6 plastrów oscypka, 
  • 1/2 czerwonej cebuli, 
  • 1 awokado.

Dressing*:
  • 1,5 - 2 szklanki ugotowanej ciecierzycy, 
  • 1 ząbek czosnku, 
  • 4 łyżki tahini, 
  • 1 szklanka wody, 
  • szczypta kuminu, 
  • 4 łyżki oliwy z oliwek, 
  • sok z 1/2 cytryny, 
  • sól (jeśli nie soliliście cieciorki podczas gotowania).
* -  sos to tak naprawdę rzadszy hummus. Ilość dressingu podana w przepisie to ok. 8 porcji. Jeśli nie chcecie mieć ich aż tyle, to wystarczy, że zrobicie zwykły hummus, a odłożoną część rozcieńczycie wodą.


Przygotowanie:

Wstawić jajka do gotowania. Na dwóch talerzach rozłożyć sałatę, ciecierzycę, pokrojoną rzodkiewkę i paprykę. Dodać ser i posiekane wiórki cebuli. Tuż przed podaniem wkroić awokado. Kiedy jajka ugotują się na twardo, przekroić na pół i położyć na sałatce.

Przygotować sos. Wszystkie składniki na hummus umieścić w kielichu blendera i zmiksować na gładką masę. Każdą sałatkę polać 3 - 4 łyżkami dressingu. Pozostały sos lub hummus przechowywać szczelnie zamknięty w lodówce.


Dookoła nas jest tyle przeżyć, tyle piękna. Playlisty majestic, kwitnące kwiaty, szerokie uśmiechy uchwycone w biegu, radość zmęczenia i spełnienia. Nastrój oczywiście bywa zmienny, ale nastawienie do życia pozostaje to samo - pozytywne. Kocham iść ulicą z słuchawkami na uszach i śmiać się jak głupia do sera, kocham to. Kocham dawać i patrzeć ile to daje szczęścia. Uwielbiam w sobie tą pozytywną radość, dziecięce nieskrępowanie, niezależność i wiatr we włosach (niekiedy).

Podobno takie pozytywne wizualizacje poprawiają nam humor i sprawiają, że założone cele stają się możliwe. Jeśli faktycznie tak jest, to super. Jeśli jednak nie, to i tak uśmiechnęłam się na sam widok tych słów i ładunku emocjonalnego, jakie one niosą.


Obecny stan wiedzy wskazuje wiele sposobów dążenia do sukcesu i realizacji celów. Podstawy leadershipu pozwalają nam praktycznie nauczyć się, jak żyć i poruszać się w dynamicznym świecie władzy i zależności służbowych, a psychologia i socjologia odpowiadają na podstawowe pytania dotyczące podstaw szczęścia, powodzenia i stabilności. Ciekawe, czy na tym świecie jest coś, co jeszcze jest niejasne, nie ma żadnej teorii. Nie ma w tej dziedzinie specjalistów, którzy są niezastąpionymi ekspertami albo nie są nimi wcale. Kiedyś jeden z profesorów powiedział mi, że tacy są właśnie pracownicy naukowi - udają, że się na czymś znają, nie znając się jednocześnie na niczym.

Nie wiem, co ta róża ma z tym wspólnego, ale pozostańmy przy założeniu, że do niezdefiniowana jednostka świata, która jest tak piękna, że jest jej wybaczone, że nic nie wie i nic nie znaczy. Oczywiście nie znaczy nic tak długo, aż jej tego znaczenia nie nadamy. Póki co pozostaje ona dla nas jedynie znakiem, czy ewentualnie symbolem. Ale być może nadzieją, szczęściem, miłością, smutkiem, melancholią. Może być pięknym wspomnieniem albo słodką obietnicą. Może być dekoracją. Może być modelką, obiektem fotograficznym, natchnieniem dla poetów i muzyków. Może być deklaracją. 

To zastanawiające, w jaki sposób dokonujemy korowania i dekodowania znaczeń. Przy założeniu, że dla naszej kultury pewne symbole są odczytywane i rozumiane w dany sposób, możemy wypracować wspólne porozumienie. Co wtedy, kiedy komunikujemy się z osobami z różnych środowisk kulturowych? Czy błaha róża może okazać się problemem? Być może zwykły kwiat nie, ale wiele innych rzeczy tak. Choćby stosunek do kobiet, rodziny, żucie gumy czy gest, wyrażający "ok". To, co w takich sytuacjach jest najważniejsze, to pamiętanie o wspólnej negocjacji i ustalaniu znaczeń. Wielokrotnie ja i Alvaro mieliśmy z tym problemy, mimo, że nasze kultury dzieli tylko 3500 km i pogoda. A może aż 3500 km? Ileż to w końcu przestrzeni dla niewypowiedzianych niuansów kulturowych i różnorodności! Musimy także pamiętać, aby kultur nie wartościować. Wydaje się to oczywiste, ale i bardzo trudne. Bo tam, gdzie pojawia się prawdziwe wartościowanie nie zdajemy sobie z niego sprawy, staje się ono przezroczyste (trochę jak w wypadku przezroczystości ras - np. biały dla białego). Nie wiem, czy termin Nacirema jest Wam znany? Jeśli nie, to proszę najpierw przeczytajcie tekst o ludziach Nacirema, a potem wygooglujcie, o czym jest tam tak naprawdę mowa.


O naszej pani ciecierzycy

Na szczęście, poza zainteresowaniami humanistycznymi mam też nieco inne - np. kulinarne. Nawiązując trochę do tych drugich poopowiadam Wam, jak zdrowa jest cieciorka i jak bardzo jej potrzebujecie i nie możecie bez niej żyć. Otóż, moi drodzy, ciecierzyca jest nieocenionym źródłem białka, a szczególnie dla wegetarian. W 100 g ugotowanego grochu włoskiego znajduje się ponad 8 g białka, które jest całkiem dobrze przyswajalne. Poza tym ciecierzyca obniża poziom złego cholesterolu i pomaga w walce z miażdżycą. Bardzo duża jest także zawartość błonnika, który szacowany jest na ok. 7,6 g (także w 100 g). Co za tym idzie wspomaga przemianę materii i walkę z zaparciami (choć może nie tak skutecznie, jak nadużywanie ksylitolu..., taki żarcik :). Niestety groch włoski może powodować wzdęcia, więc osoby, u których ten problem występuje często powinny mieć się na baczności. Poza tym, to można zamknąć oczy i jeść garściami. 

Poza walorami zdrowotnymi cieciorka ma nieocenione walory smakowe. Nadaje się do przygotowywania wielu różnych dań: past, zup czy burgerów. Warto także mieć w domu mąkę z cieciorki, z której możemy używać do zagęszczania sosów czy pieczenia chrupiących krakersów lub tortilli. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że cieciorka jest niedroga i bardzo łatwo dostępna. Jeśli więc nie włączyliście jej jeszcze do Waszej codziennej diety, to naprawdę nie wiem, na co czekacie!


Na dodatkową zachętę powiem Wam jeszcze, że sałatka daje naprawdę niezłego kopa energetycznego i zatrzymuje uczucie głodu na (w moim przypadku) ok. 5h. Sałatkę zjadłam w formie lunchu koło godziny 15 i na treningu o piątej czułam się pełna energii jak nigdy, wydawało mi się, że mogę góry (czy też sztangi) przenosić. Wyobraźcie sobie, ja, na sali ćwiczeń czerwona jak burak, ale w środku pracująca, jak dobrze naoliwiona maszyna, prę do przodu, jak wszyscy inni już leżą i odpoczywają. Nawet trenerka z niedowierzaniem patrzy, jak cały czas ćwiczę i to w jakim tempie. A ta precyzja ruchów, och! Do tego nagle gęsty, błyszczący lok spada mi na czoło, ale w niczym nie przeszkadza on moim ciężkim interwałom, które jednak mnie zdają się nie sprawiać żadnej trudności. Czujecie to? Tak właśnie czułam się podczas ćwiczeń. Smacznego!


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

PIECZONE TOPINAMBURY Z KASZĄ JAGLANĄ I FASOLĄ

Niestety wiosna ma niejedno oblicze. To nie tylko piękne, kwitnące kwiaty, lekki wiatr, zielona trawa i przyjemne słoneczko. To też pochmurne, smutne dni, które ciągną się bez końca. Wiosna ma (nie)stety wiele imion. Taką cenę płacimy za życie w klimacie, który ma książkowe cztery pory roku. I to kapryśne.








Składniki na 3 porcje:
  • 500 g topinamburu, 
  • 2 łyżki oliwy truflowej, 
  • 1 gałązka świeżego rozmarynu, 
  • 1,5 szklanki kaszy jaglanej, ugotowanej w bulionie warzywnym, 
  • 100 g prawdziwego sera fety, 
  • 1 szklanka białej fasoli, 
  • 1 pomidor, 
  • świeże listki oregano, 
  • sól morska, 
  • świeżo zmielony pieprz.

Przygotowanie:

Piekarnik nagrzać na 200 stopni. Topinambury obrać i pokroić jak ziemniaki do tortilli (można zobaczyć tutaj). Włożyć do naczynia żaroodpornego, wlać oliwę, dodać gałązki rozmarynu, sól i pieprz i dokładnie wymieszać. Zapiekać w piekarniku ok. 50 minut.

W międzyczasie rozłożyć ugotowaną kaszę jaglaną na talerzach, wkroić pomidora, wkruszyć ser feta i dodać fasolę. Kiedy topinambury upieką się, dodać warzywa, a danie skropić pozostałą w naczyniu oliwą. Posypać listkami świeżego oregano. Danie podawać od razu, na zimno lub ciepło.


Na zdjęciu powyżej uchwyciłam życie naszego ogrodu. Zielone, wibrujące, niesamowite. Dzisiaj przy okazji wiosennego "rozpakowywania ogrodu" ogrodnicy ogołocili naszą piękną skarpę, która teraz stoi trochę łysa. Na wspomnienie i dla upamiętnienia jej zapierającego dech piękna powstało to zdjęcie; mojego rozmarynu, który nie jest rozmarynem. Chwalmy nierozumianą sztukę. 

Na zgubnych pracach ogrodniczych jednak się nie skończyło. Dostałam w prezencie od doktora Ludwiczka wolne popołudnie, którego nie, nie zmarnowałam. Zdążyłam zrobić świeży, wegetariański lunch, przygotować zaległy projekt o historii Nikaragui i odprawić mój rytuał ćwiczeń fizycznych z obciążeniem, zwany fitnessem. Dzięki tak nieleniwym planom, zafundowałam sobie wieczór tylko dla siebie, wolny od zobowiązań. Nie mogę się jeszcze zdecydować, czy przeznaczyć go na oglądanie kreskówek z dzieciństwa czy na nauczanie angielskiego. Albo na przygotowanie sobie spokojnie lunchboxa na jutro i długą kąpiel. Albo... Sama nawet nie wiem co. Odnoszę wrażenie, że kiedy jestem w mieście, na uczelni, gdziekolwiek, zmęczona, to o niczym innym nie marzę, jak o powrocie do domu i nic nie robieniu (takim totalnym). Jednak kiedy już tu jestem i nie mam faktycznie żadnych ważniejszych zadań do wykonania, to często nie wiem, co ze sobą zrobić. W końcu przecież nie można robić nic! Ileż można oglądać telewizję czy spać drzemkę? Choć to akurat mój grzech główny przewinień marnowanego czasu...

Bardzo często nie mogę się oprzeć ogarniającemu mnie uczuciu zmęczenia i znużenia. Wtedy moje kroki pospiesznie kierują się na sofę (rzadziej do sypialni, bo przecież tylko tylko drzemka!). Nie ma w tym nic złego, bo siesta w ciągu dnia ma bardzo wiele zalet, ale nie kiedy trwa 2 czy 3 godziny... Niestety, jak już się położę, to przepadam, jak kamień w wodę. Staram się z tym walczyć i nie wystawiać na pokusę. Kiedy pojawia się zmęczenie to otwieram okna, zaczynam się ruszać, piję kawę (akurat to jest nieskuteczne), ale mimo to i tak często zdarza mi się polec (i to dosłownie), zamykając wynik rozgrywek bolesnym Dorota 0:1 Drzemka. 


Topinambur na ratunek

Nie wiem jak duże macie doświadczenie z tą niesamowitą bulwą, ale jeśli żadne, to musicie to natychmiast zmienić. Nie jest to żaden nowy, hipsterski produkt, który jest kuchennym odpowiednikiem płóciennej torby z dziwnym, egzotycznym logo. To raczej coś, co zostało wyparte i zapomniane i powoli, nieśmiało puka do naszych drzwi.

Topinambur to roślina, która z powodzeniem może zastąpić w kuchni ziemniaki, choć ma nieco inny, wyrazistszy smak. Jest bardzo pomocna dla diabetyków i osób, z problemami trawiennymi. Ma niewiele kalorii i jest banalnie łatwa w przygotowaniu. Topinambur może być zarówno dodatkiem, jak i podstawą wielu dań. Świetnie pasuje do zup, kremów, jako puree, w zapiekankach, pieczony czy smażony. Koniecznie warto tez skosztować niesamowitych chipsów z topinamburu, szczególnie, jeśli możemy zrobić je samemu w domu. Warto poeksperymentować w kuchni, bo z tym warzywem ciężko jest coś spaprać. Przygotowywanie go jest tak proste, jak jazda na trójkołowym rowerku. 

A Wy macie jakieś ciekawe i sprawdzone przepisy na topinambur? 




niedziela, 12 kwietnia 2015

LEKKI SERNIK KOZI BEZ PIECZENIA

Obchodziliśmy dzisiaj spóźnione śniadanie wielkanocne. Trochę dla rodziny, trochę też i dla nas samych. Od kilku lat te święta nie wyglądają dla nas tak, jak przez całe życie. Pojawiły się nowe miejsca, nowe tradycje. Jedną z takich świeżynek jest sernik, który od kilku lat robię na każde święta. Skoro dzisiaj miało być tradycyjnie, to musiało być i nasze ciasto. Pojawiło się w nowej odsłonie, miało nowy smak, pozostał jedynie element tradycji i piękne wspomnienia...


Składniki:

Na spód:
  • 2 szklanki pokruszonych ciastek kokosowych bezglutenowych,
  • 1,5 szklanki płatków migdałów, 
  • 4 łyżki oleju kokosowego, 
  • szczypta soli.

Na masę serową:
  • 250 sera koziego twarogowego*, 
  • 250 g sera ricotta,
  • 400 ml mleka kokosowego bio, schłodzonego przez noc, 
  • 1 łyżka soku z cytryny,
  • 3/4 - 1 szklanka ksylitolu,
  • szczypta soli.

Na dekorację:
  • 1/2 gruszki, 
  • kilka pistacji, 
  • świeże listki melisy, 
  • wiórki kokosowe.
* - można użyć pół kilo sera koziego i pominąć ricottę. Wtedy sernik będzie miał bardzo wyrazisty kozi smak, które ewentualnie można zneutralizować śmietaną. 

Przygotowanie:

Przygotować okrągłą formę do tortów z odpinaną obręczą. Wysmarować ją cienko tłuszczem kokosowym, a spód wyłożyć papierem do pieczenia. Ciastka wkruszyć do kielicha blendera. Dodać płatki migdałów, szczyptę soli i tłuszczu kokosowy. Dokładnie zmielić. Masę rozprowadzić w tortownicy, wyrównać i dokładnie docisnąć we wszystkich miejscach. Na czas przygotowywania masy serowej odłożyć do lodówki.

Ser kozi i ricottę miksować na średnich obrotach miksera aż do dokładnego połączenia się obu serów. Dodać ksylitol, sól i sok z cytryny. Otworzyć mleko kokosowe, dodać tylko część stałą mleczka, a pozostałą, wodnistą część, odłożyć. Zmiksować na wysokich obrotach aż do uzyskania gładkiego kremu. Wyłożyć na spód i wygładzić. Schładzać w lodówce przez całą noc. Jeśli rano sernik dalej nie zastygnął można bez obaw włożyć go na kilka godzin do zamrażarki. Będzie miał wtedy lekką, nieco lodową konsystencję. Mi właśnie taki się podoba. 

Przed podaniem wyjąć, udekorować pokrojoną gruszką, kokosem, pistacjami i melisą. Podawać od razu. Przechowywać do 2 dni w lodówce lub zamrażarce.



Muszę Was lojalnie ostrzec, że sernik wychodzi bardzo słodki. Jest to w prawdzie tylko moja opinia, ale polecam najpierw spróbować masy serowej przed dodaniem całej porcji ksylitolu. Uważać powinny także te osoby, które mają problem z przemianą materii. Ksylitol spożywany w większej ilości może mieć działanie przeczyszczające, a osoby, które nigdy go nie stosowały może przyprawić o niestrawność. Dobrze tolerowana górna dawka ksylitolu na dobę do około 15 g czyli bardzo malutki kawałek ciasta (!). Jeśli boicie się skutków ubocznych dosładzania cukrem brzozowym możecie bez problemu z niego zrezygnować i użyć jakiego innego zamiennika. Doskonale sprawdzi się cukier palmowy, który jest jednak nieco mniej słodki od tego tradycyjnego. Można spróbować także posłodzić sernik syropem klonowym lub ryżowym. Zdrowych lub mniej szkodliwych zamienników cukru jest cała masa, jest w czym wybierać. 

Syrop z agawy i ksylitol. Zdrowe czy jedynie mniej złe?

Ostatnio pojawiło się bardzo wiele opinii podważających wspaniałe właściwości obu tych słodzików. Okazuje się, że sposoby ich produkcji pozostawiają wiele do życzenia i nie są one aż tak "naturalne", jak przekonują producenci i handlowcy. Ja mam do tych rewelacji nieco ambiwalentny stosunek. Z pewnością jest to lepsza opcja niż rafinowany, biały cukier, którego w mojej kuchni nie używam. Nic, zero. Gdybyśmy chcieli śledzić wszystkie najnowsze badania i odkrycia naukowców nie zostało by nam czasu na jedzenie wychwalanych i krytykowanych przez nich produktów. Już praktycznie każdy składnik naszej diety został poddany bacznej obserwacji. Ciężko rozeznać się w prawdziwości mniejszej lub większej badań i do wszystkich zastosowań, które dostajemy. Wtedy nie pozostałoby nam nic poza wodą. A nie, ta też pewnie szkodzi... Apeluję o odrobinę krytycyzmu. Nie wolno dogmatycznie wierzyć ani we wszystkie zalety, ani też wady produktów żywieniowych. Musicie sami znaleźć złoty środek, obserwować reakcje Waszego ciała. Ja używam zarówno ksylitolu, jak i syropu z agawy (bio). Nie są to jednak podstawowe źródła cukru w mojej kuchni, ale od czasu do czasu nie zaszkodzi.


Jedno jest faktem - niezależnie od wybranego rodzaju cukru - sernik wychodzi bardzo smaczny. Jest lekki, delikatny i ma niezwykle wiosenny anturaż. Naturalnie, możecie przygotowywać go przez cały rok, dekorując go sezonowymi owocami i dowolnymi orzechami. Ja nie mogę się już doczekać sernika w odsłonie malinowo - poziomkowo - jagodowej! Och, to będzie dopiero rozpusta dla podniebienia. W jesiennej odsłonie możecie podawać go z borowikami lub kurkami, podsmażanymi na maśle (nie, to jednak żart).


Nawiązując jeszcze przez chwilę do naszego udawanego śniadania wielkanocnego, chciałabym Wam przybliżyć jedną z tradycyjnych potraw na naszym stole. Tuszonka aka duszonka lub po naszemu tuczonka to danie, które pojawia się u nas już od lat. Jest to duszona szynka i kiełbasa z dużą ilością świeżego chrzanu, podlewana rosołem. Poza naszym domem nigdy dotąd się z nią nie spotkałam. Przyznam szczerze, że w tym roku jej nie próbowałam, ale pachniała tak wspaniale, jak w każde święta. Spotkaliście się już wcześniej z tą potrawą? Podobno tuszonka przyszła do nas od babci, która zna ją ze swojego rodzinnego domu na kresach wschodnich. Niestety, poszukiwania w internecie nie przyniosły rezultatów i żadne ze znalezionych dań nie przypomina naszej swojskiej tuszonki, którą znamy wszyscy od dziecka. 

Być może danie zostało tak daleko zmodyfikowane, że nie przypomina już potrawy, którą żywili się żołnierze Armii Czerwonej w trakcie II wojny światowej, jak podaje Wikipedia? Tak swoją drogą to widziałam kiedyś w muzeum na Półwyspie Helskim znalezioną zawekowaną niemiecką rację żywieniową, bodajże z roku '43. Słoik jest naturalnie przezroczysty, wszystko widać wyraźnie. 


czwartek, 9 kwietnia 2015

RÓŻOWA SAŁATKA Z ŁOSOSIEM

Dzisiaj mam dla Was propozycję na pyszną, kolorową, wiosenną sałatkę z łososiem. Moja słabość do tej królewskiej ryby przekłada się na sporą przewidywalność mojego menu i dlatego dzisiaj, po raz kolejny wylądowała ona na moim stole i blogu. Dobrze przynajmniej, że to od łososia jestem uzależniona, a nie od frytek i fast foodów!







Składniki na 1 sałatkę:
  • 2 garści mieszanki sałat, 
  • 2 rzodkiewki, 
  • 2 łyżki kremowego sera koziego w kawałku, 
  • 100 g łososia wędzonego na ciepło, 
  • 1/4 czerwonej cebuli, 
  • 1 łyżka pestek granatu, 
  • 1 łyżeczka orzeszków piniowych, 
  • 1 łyżka oliwy z oliwek, 
  • odrobina cytrynowego octu balsamicznego.

Przygotowanie:

Sałatę umyć i odwirować. Rozłożyć na talerzu. Rzodkiewkę pokroić na drobne plasterki, cebulę posiekać na cienkie piórka i dodać do sałaty. Wkruszyć ser kozi, a łososia oderwać widelcem i ułożyć na sałatce. Posypać pestkami granatu i orzeszkami piniowymi. Skropić oliwą z oliwek i octem balsamicznym.


U nas na stole zagościły już pierwsze wiosenne dekoracje - świeże owoce, tulipany, wesołe serwetki i zielone ozdoby, wiszące z abażurów nad stołem. Dzięki temu, nawet w pochmurne dni czujemy się naładowani pozytywną energią, którą dają nam kolory. Przez otaczanie się wesołymi przedmiotami i my jesteśmy weseli. Barwy wpływają na nasze samopoczucie i aktywność. Niektóre mogą stymulować do działania, a inne usypiać, drażnić i odbierać energię. Uważajmy, szczególnie przy wyborze koloru ścian (może czarny to nie najlepszy pomysł do pokoju dziennego?) i tapet. Tych zmian nie da się aż tak szybko odwrócić. Najbezpieczniejszym wyborem jest oczywiście biel. Ta może być jednak nudna i zachowawcza. Jeśli już decydujemy się na nią, szalejmy z dodatkami, wzorami i kolorami akcesoriów - ostatecznie nikt nie chce mieszać w szpitalu.

Pamiętam, kiedy my wybieraliśmy kolory ścian. Staraliśmy się wybierać stonowane odcienie, które dobrze współgrałyby z kremowym piaskowcem, bielą i brązem. Postanowiłam przełamać nieco śmietankowe ściany zgaszonym, brudnym brązem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy ściany okazały się być właściwie... fioletowe. Podobnie było z malowaniem garderoby, która wyszła dwadzieścia razy ciemniejsza, niż faktycznie powinna. Na szczęście przy kolorze elewacji nie daliśmy się już zmylić i celowo wybraliśmy jaśniejszy odcień, który i tak wyszedł wyraziście i nienudno.Teraz wszyscy są zadowoleni, a dom wygląda fantastycznie.


Nawiązując do przepisu, to sałatka z łososiem jest częścią mojego w miarę zdrowego jadłospisu, który ułożyłam sobie na dzisiaj. Postanowiłam zaostrzyć nieco dietę i pozbyć się części zdrowych, ale nieco grzesznych przyjemności. Moje dzisiejsze menu to:

Późne śniadanie
Płatki żytnie bio, namaczane przez noc w wodzie z tarkowanym jabłkiem, 200g serka greckiego lekkiego, łyżką miodu i 5 orzechami pecan.

Wczesny lunch
 Sałatka z łososiem z powyższego przepisu.

Lekki deser 
 Mus z mango (przepis wkrótce).

Wczesna kolacja 
Dwa małe kawałki długo pieczonej wieprzowiny z łyżką sosu winnego, 50g kaszy gryczanej i łyżką grzybków marynowanych.

Wieczorka przekąska 
 Mała sałatka caprese i 2 cienkie wafle ryżowe.

Nieco dziwna, przesunięta pora posiłków wynikła stąd, że wstałam dzisiaj nieco później, niż zwykle, a śniadanie zjadłam praktycznie już w porze I przekąski. Poza tym chodzę spać dość późno i po wczesnej kolacji, wieczorem, czułabym się głodna. Nieprawdą jest, że ostatni posiłek należy jadać o 18 czy 19. Jego porę należy dostosować do godziny, o której normalnie kładziemy się do łóżka. Spokojnie możemy pozwolić sobie na późniejszą kolację, jeśli po posiłku będziemy na nogach jeszcze minimum 2 - 3 godziny. Generalnie, zawsze powtarzam wszystkim, że unikanie lub omijanie kolacji jako sposobu na redukcję wagi jest ogromnym błędem. Nasza przemiana materii nie dostaje pobudzającego bodźca i zwalnia. Organizm stara się też na siłę zmagazynować przyjęte dotychczas jedzenie, w obawie przed długim niedostarczaniem pożywienia. Poza tym, po długiej przerwie między posiłkami, nasze wystraszone ciało może zaabsorbować z kolejnej potrawy więcej, niż powinno. 

To, czego jednak powinniśmy unikać wieczorem to cukry. Darujmy sobie owoce, a już w ogóle zapomnieć należy o słodyczach i deserach - na nie miejsce było przed południem lub najpóźniej wcześnie po obiedzie.


To, co także działa na naszą korzyść to fakt, że wiosną przestrzeganie zdrowej diety staje się łatwiejsze. Wszędzie dookoła nas są świeże owoce i warzywa, a słońce i temperatura odbierają nam apetyt na ciężkie i tłuste jedzenie. Wystarczy przestrzegać kilku prostych wskazówek, aby poczuć się świeżo, lekko i zdrowo. 

  • Zamień napoje farbowane i gazowane na wodę, herbatę, świeżo wyciskane soki. Pij dużo. Niech ciągłe picie stanie się Twoim znakiem rozpoznawczym!
  • Zjadaj ok. 75% porcji, którą spożywasz obecnie. Często ulegamy łakomstwu i zjadania zbyt wiele. Warto przed dokładką zrobić sobie 10 minut przerwy, aby zweryfikować, czy jest nam ona niezbędnie potrzebna, czy to jedynie kaprys.
  • Poszukaj dobrych zamienników - zamień chleb pszenny na pełnoziarnisty, majonez na jogurt, ciastka maślane na te owsiane. Dzięki temu krok po kroku, prawie niezauważalnie możesz wykluczyć wszystkie tuczące produkty.
  • Ruszaj się! Aktywność fizyczna jest najistotniejszym elementem dbania o siebie. Podkręca metabolizm, który spala tłuszcze nawet do 24h po treningu!
  • Usuń z kuchni niezdrowe produkty, które mogłyby Cię kusić (słodycze, wysoko przetworzona żywność, słodzone napoje). Dzięki temu, będziesz mieć pewność, że na pewno po nie nie sięgniesz.
  • Nie omijaj posiłków, nie głódź się, doprowadzi to tylko do spowolnienia metabolizmu i odkładania się tłuszczu, a przecież nie o to Ci chodzi?
  • Przestań na siłę liczyć kalorie! Jeśli lubisz matematykę, to śledź ilość białka, węglowodanów i tłuszczów w posiłkach oraz indeks glikemiczny. 
  • Obserwuj swoje ciało, jego reakcje, zmiany w nim zachodzące i ciesz się sukcesami, żyj zdrowo z uśmiechem na ustach :)