
Składniki na 1 sałatkę:
- 1 garść świeżego szpinaku baby,
- 2 plastry włoskiej szynki suszonej,
- 1 bardzo dojrzała figa,
- 1 mały batat,
- 25g sera koziego,
- 1 garść orzechów włoskich,
- 1 łyżka oliwy z oliwek,
- 1 łyżka figowego octu balsamicznego.
Przygotowanie:
Słodkiego ziemniaka dobrze wyszorować. Upiec w piekarniku, ugotować lub w ostateczności przyrządzić w mikrofali. Pokroić w łódeczki.
Szpinak umyć, rozłożyć na talerzu, dodać szynkę parmeńską, pokrojoną figę, orzechy. Na wierzch pokruszyć ser kozi. Polać oliwą i octem balsamicznym.
Takie jedzenie to prawdziwa kapryśna przyjemność. Esencja smaków francuskiej jesieni. Jesteśmy w prawdzie w Polsce, nie zapominam się, ale wiadomo - każdy ma jakiś bagaż wspomnień kulinarnych. Moje to właśnie figi. Chyba najtrudniej dostępne owoce w Polsce. Już częściej można potknąć się o turlającą się na podłogę papaję czy uraczyć się liczi. Niestety, mimo, że do figowych rajów mamy znacznie bliżej, niż do tropików, to sezon na te wspaniałe owoce trwa relatywnie krótko, a niestety nie spotkałam się ze sklepem, który importowałby je przez cały rok.
To właśnie figi są podstawą mojego ulubionego dania - widmo, jesiennej ekstazy: placków dyniowych z chevre, figami i kasztanami. Zawsze do pełni szczęścia brakuje mi któregoś ze składników (najczęściej są to kasztany albo figi). W USA udało mi się dostać wszystkie produkty, problemem okazała się... dynia, niewiarygodne, prawda? Kiedy w Hiszpanii wreszcie dopadłam kasztany, nie było mowy o figach i tak w kółko.
Obecnie, w Krakowie brakuje mi jedynie kasztanów. Jako że zima przykryła grubym puchem nawet te na plantach, to muszę mieć oczy szeroko otwarte.
Co ciekawe zazwyczaj takim obsesyjnym wspomnieniem i poszukiwaniem smaków darzymy nasze dania z dzieciństwa. Kluseczki, pomidorową z ryżem, puleciki, czy co tam każdy z nas jadał. W moim przypadku tak nie jest, bo musiałabym poszukiwać chleba z pomidorem, solą i pieprzem. Tak, ta prosta kanapka właściwie była moją ulubioną "potrawą", która mama serwowała mi co wieczór, być może dlatego, że nie umiała przyrządzić nic innego? Tak czy owak, to chlebek jest moim comfort food, a pomidor do dzisiaj ulubionym warzywem.
Chętnie posłucham też o Waszych tęsknotach kulinarnych. Prowadząc moje pseudo badania nad psychologią jedzenia spotkałam się z wieloma przypadkami osób odizolowanych od możliwości spożywania swojej ulubionej potrawy, produktu, obserwując traumę jaką to u nich wywoływało. Może brzmieć to zabawnie czy absurdalnie, ale jedzenie nie jest jedynie paliwem, które przyjmujemy, aby móc podtrzymać czynności życiowe organizmu, to coś znacznie więcej. To wspomnienia, uczucia, emocje, oczekiwania. Może dlatego właśnie tak bardzo je kochamy?
Warto zadać sobie pytanie: dlaczego właściwie jemy? Otóż, oprócz oczywistości pojawiają się spostrzeżenia takie jak lubię ten smak, z nudów, dla poprawy humoru, ze złości, z potrzeby zjedzenia danego produktu. A co z produktami, których nie lubimy? Jak na nas wpływają? Ich zjedzenie wywołuje traumę, obrzydzenie, odrzuca. Posuńmy się jeszcze dalej - jak kształtują się takie preferencje? Na którym etapie? oraz wreszcie - dlaczego się zmieniają?
Na te wszystkie pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi, nie ma także rzetelnych badań naukowych, które w interesującym mnie kontekście opisywałyby tą zależność. Lekarze twierdzą jednak, że gdyby jedzenie było jedynie kwestią naszej psychiki, to rozwiązywać problemy dietetyczne chodzilibyśmy do psychologa a nie dietetyka. Owszem, mają w tym punkcie wiele racji, bo często zaburzenia odżywiania, otyłość itd. wynikają właśnie ze źle zbilansowanej diety, ale co z czynnikiem psychologicznym? Jak wielkie ma on znaczenie?