
Macie może ochotę na coś pysznego, zdrowego i lekkiego? Ja zdecydowanie tak. Ochota ta towarzyszyła mi od dawna, więc chwyciłam ją za rękę i... namoczyłam ciecierzycę. Następnego dnia jadłam już moją pyszną sałatkę, a ja i moja ochota kąpałyśmy się w jacuzzi na plaży w Malibu.
Składniki na 2 sałatki:
- 1 szklanka ugotowanej ciecierzycy,
- 2 garści mieszanki sałat,
- 4 rzodkiewki,
- 2 jajka,
- 1 mała czerwona papryka,
- 6 plastrów oscypka,
- 1/2 czerwonej cebuli,
- 1 awokado.
Dressing*:
- 1,5 - 2 szklanki ugotowanej ciecierzycy,
- 1 ząbek czosnku,
- 4 łyżki tahini,
- 1 szklanka wody,
- szczypta kuminu,
- 4 łyżki oliwy z oliwek,
- sok z 1/2 cytryny,
- sól (jeśli nie soliliście cieciorki podczas gotowania).
* - sos to tak naprawdę rzadszy hummus. Ilość dressingu podana w przepisie to ok. 8 porcji. Jeśli nie chcecie mieć ich aż tyle, to wystarczy, że zrobicie zwykły hummus, a odłożoną część rozcieńczycie wodą.
Przygotowanie:
Wstawić jajka do gotowania. Na dwóch talerzach rozłożyć sałatę, ciecierzycę, pokrojoną rzodkiewkę i paprykę. Dodać ser i posiekane wiórki cebuli. Tuż przed podaniem wkroić awokado. Kiedy jajka ugotują się na twardo, przekroić na pół i położyć na sałatce.
Przygotować sos. Wszystkie składniki na hummus umieścić w kielichu blendera i zmiksować na gładką masę. Każdą sałatkę polać 3 - 4 łyżkami dressingu. Pozostały sos lub hummus przechowywać szczelnie zamknięty w lodówce.
Dookoła nas jest tyle przeżyć, tyle piękna. Playlisty
majestic, kwitnące kwiaty, szerokie uśmiechy uchwycone w biegu, radość zmęczenia i spełnienia. Nastrój oczywiście bywa zmienny, ale nastawienie do życia pozostaje to samo - pozytywne. Kocham iść ulicą z słuchawkami na uszach i śmiać się jak głupia do sera, kocham to. Kocham dawać i patrzeć ile to daje szczęścia. Uwielbiam w sobie tą pozytywną radość, dziecięce nieskrępowanie, niezależność i wiatr we włosach (niekiedy).
Podobno takie pozytywne wizualizacje poprawiają nam humor i sprawiają, że założone cele stają się możliwe. Jeśli faktycznie tak jest, to super. Jeśli jednak nie, to i tak uśmiechnęłam się na sam widok tych słów i ładunku emocjonalnego, jakie one niosą.
Obecny stan wiedzy wskazuje wiele sposobów dążenia do sukcesu i realizacji celów. Podstawy leadershipu pozwalają nam praktycznie nauczyć się, jak żyć i poruszać się w dynamicznym świecie władzy i zależności służbowych, a psychologia i socjologia odpowiadają na podstawowe pytania dotyczące podstaw szczęścia, powodzenia i stabilności. Ciekawe, czy na tym świecie jest coś, co jeszcze jest niejasne, nie ma żadnej teorii. Nie ma w tej dziedzinie specjalistów, którzy są niezastąpionymi ekspertami albo nie są nimi wcale. Kiedyś jeden z profesorów powiedział mi, że tacy są właśnie pracownicy naukowi - udają, że się na czymś znają, nie znając się jednocześnie na niczym.
Nie wiem, co ta róża ma z tym wspólnego, ale pozostańmy przy założeniu, że do niezdefiniowana jednostka świata, która jest tak piękna, że jest jej wybaczone, że nic nie wie i nic nie znaczy. Oczywiście nie znaczy nic tak długo, aż jej tego znaczenia nie nadamy. Póki co pozostaje ona dla nas jedynie znakiem, czy ewentualnie symbolem. Ale być może nadzieją, szczęściem, miłością, smutkiem, melancholią. Może być pięknym wspomnieniem albo słodką obietnicą. Może być dekoracją. Może być modelką, obiektem fotograficznym, natchnieniem dla poetów i muzyków. Może być deklaracją.
To zastanawiające, w jaki sposób dokonujemy korowania i dekodowania znaczeń. Przy założeniu, że dla naszej kultury pewne symbole są odczytywane i rozumiane w dany sposób, możemy wypracować wspólne porozumienie. Co wtedy, kiedy komunikujemy się z osobami z różnych środowisk kulturowych? Czy błaha róża może okazać się problemem? Być może zwykły kwiat nie, ale wiele innych rzeczy tak. Choćby stosunek do kobiet, rodziny, żucie gumy czy gest, wyrażający "ok". To, co w takich sytuacjach jest najważniejsze, to pamiętanie o wspólnej negocjacji i ustalaniu znaczeń. Wielokrotnie ja i Alvaro mieliśmy z tym problemy, mimo, że nasze kultury dzieli tylko 3500 km i pogoda. A może aż 3500 km? Ileż to w końcu przestrzeni dla niewypowiedzianych niuansów kulturowych i różnorodności! Musimy także pamiętać, aby kultur nie wartościować. Wydaje się to oczywiste, ale i bardzo trudne. Bo tam, gdzie pojawia się prawdziwe wartościowanie nie zdajemy sobie z niego sprawy, staje się ono przezroczyste (trochę jak w wypadku przezroczystości ras - np. biały dla białego). Nie wiem, czy termin Nacirema jest Wam znany? Jeśli nie, to proszę najpierw przeczytajcie tekst o ludziach Nacirema, a potem wygooglujcie, o czym jest tam tak naprawdę mowa.

O naszej pani ciecierzycy
Na szczęście, poza zainteresowaniami humanistycznymi mam też nieco inne - np. kulinarne. Nawiązując trochę do tych drugich poopowiadam Wam, jak zdrowa jest cieciorka i jak bardzo jej potrzebujecie i nie możecie bez niej żyć. Otóż, moi drodzy, ciecierzyca jest nieocenionym źródłem białka, a szczególnie dla wegetarian. W 100 g ugotowanego grochu włoskiego znajduje się ponad 8 g białka, które jest całkiem dobrze przyswajalne. Poza tym ciecierzyca obniża poziom złego cholesterolu i pomaga w walce z miażdżycą. Bardzo duża jest także zawartość błonnika, który szacowany jest na ok. 7,6 g (także w 100 g). Co za tym idzie wspomaga przemianę materii i walkę z zaparciami (choć może nie tak skutecznie, jak nadużywanie ksylitolu..., taki żarcik :). Niestety groch włoski może powodować wzdęcia, więc osoby, u których ten problem występuje często powinny mieć się na baczności. Poza tym, to można zamknąć oczy i jeść garściami.
Poza walorami zdrowotnymi cieciorka ma nieocenione walory smakowe. Nadaje się do przygotowywania wielu różnych dań: past, zup czy burgerów. Warto także mieć w domu mąkę z cieciorki, z której możemy używać do zagęszczania sosów czy pieczenia chrupiących krakersów lub tortilli. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że cieciorka jest niedroga i bardzo łatwo dostępna. Jeśli więc nie włączyliście jej jeszcze do Waszej codziennej diety, to naprawdę nie wiem, na co czekacie!



Na dodatkową zachętę powiem Wam jeszcze, że sałatka daje naprawdę niezłego kopa energetycznego i zatrzymuje uczucie głodu na (w moim przypadku) ok. 5h. Sałatkę zjadłam w formie lunchu koło godziny 15 i na treningu o piątej czułam się pełna energii jak nigdy, wydawało mi się, że mogę góry (czy też sztangi) przenosić. Wyobraźcie sobie, ja, na sali ćwiczeń czerwona jak burak, ale w środku pracująca, jak dobrze naoliwiona maszyna, prę do przodu, jak wszyscy inni już leżą i odpoczywają. Nawet trenerka z niedowierzaniem patrzy, jak cały czas ćwiczę i to w jakim tempie. A ta precyzja ruchów, och! Do tego nagle gęsty, błyszczący lok spada mi na czoło, ale w niczym nie przeszkadza on moim ciężkim interwałom, które jednak mnie zdają się nie sprawiać żadnej trudności. Czujecie to? Tak właśnie czułam się podczas ćwiczeń. Smacznego!